Laufer: miał być NewConnect, a wyszedł przekręt

Kilkadziesiąt oszukanych osób na łączną kwotę rzędu kilku milionów złotych i kilka zawiadomień o popełnieniu przestępstwa – to bilans działalności Radosława G., prezesa spółki Laufer, która pod koniec 2011 r. miała wejść na NewConnect

Publikacja: 02.02.2012 12:00

Spółka Laufer pod koniec 2011 r. miała wejść na NewConnect

Spółka Laufer pod koniec 2011 r. miała wejść na NewConnect

Foto: Fotorzepa, Szymon Łaszewski SL Szymon Łaszewski

Inwestorzy mogą mieć problem z odzyskaniem pieniędzy, bo w maju ubiegłego roku Radosław G. zniknął. Szukały go nie tylko poszkodowane osoby, ale również Centralne Biuro Śledcze. Po trwającym wiele miesięcy śledztwie wpadł w końcu w ręce funkcjonariuszy koszalińskiego CBŚ, które prowadzi śledztwo w tej sprawie. Było to 18 stycznia. Dwa dni później usłyszał zarzuty oszustwa i został osadzony na trzy miesiące w areszcie. – Zatrzymaliśmy go w mieszkaniu w Łodzi, należącym do innej osoby – mówi Parkietowi" Dariusz Zimny, prowadzący śledztwo inspektor w koszalińskim oddziale CBŚ, ale szczegółów nie ujawnia. Jak wynika z naszych informacji, prowadzone są bowiem jeszcze czynności operacyjne, które mają doprowadzić do zatrzymania kolejnych osób. – Radosław G. usłyszał zarzuty oszustwa. CBŚ nie chce jeszcze ujawniać o jaką kwotę chodzi, bo może okazać się dużo większa niż udokumentowana do tej pory. Podobno chodzi o grube miliony. Cały czas trwa zbieranie materiału dowodowego, którego skutkiem mogą być kolejne zatrzymania – dodaje asp. Przemysław Kimon, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

Pierwsze ślady

CBŚ przesłuchało do tej pory w charakterze świadków kilkadziesiąt poszkodowanych osób, które łącznie zainwestowały kilka milionów złotych. Ale podobno nie wszyscy zgłosili się na policję. - Osobiście znam co najmniej trzy osoby, które się na to nie zdecydowały. Każda z nich utopiła w tym interesie ok. 100 tys. zł – twierdzi Łukasz Szyposzyński, który kupił udziały Laufra za 150 tys. zł. Był jednym z pierwszych przesłuchiwanych przez biuro. CBŚ trafiło do niego w sierpniu 2011 r., czyli zanim cała sprawa została nagłośniona. – Dotarli do mnie analizując jeden z rachunków bankowych Radosława G., gdzie znajdowało się ok. 40 mln zł. To oznacza, że sprawa Laufra mogła mieć znacznie większy zasięg lub dotyczyła także innych spółek jej szefa – uważa Szyposzyński. - Ludzie poinwestowali całe oszczędności. Mamy dowody, że pieniądze zostały wpłacone. Są też akty notarialne poświadczające objęcie udziałów Laufra. Zainwestowaliśmy, bo chcieliśmy zarobić na debiucie – mówi Maciej Urbanowicz, jeden z poszkodowanych.

Prezes zapadł się pod ziemię

Laufer był spółką prowadzącą sieć salonów fryzjerskich. Dlaczego już nie jest? – Radosław G. doprowadził nas do bankructwa. Zniszczył to, co budowałem przez dziesięć lat. Próbowałem firmę ratować, ale było to niemożliwe. Powód zniszczenia firmy był jeden: brak zarządu – mówi Dariusz Mosieniak, współwłaściciel Laufra (ma 50 proc. udziałów). Twierdzi, że jedyną osobą upoważnioną do reprezentowania spółki i podpisywania umów był właśnie Radosław G. – Nie było żadnego pełnomocnika. Ja byłem tylko udziałowcem. Nic nie mogłem zrobić. Nie było nawet osoby, która mogłaby podpisywać umowy najmu. Nie mamy lokali, umowy zostały wypowiedzone. Zarząd nie miał też ochoty, pomimo naszych wielokrotnych prób, zwołać walnego zgromadzenia. Nie było więc uchwały, która umożliwiłaby przekształcenie Laufra w spółkę akcyjną – mówi Mosieniak. Twierdzi, że to on jest osobą najbardziej w tej całej historii poszkodowaną.

Przygoda z BTFG

Inwestorzy podkreślają, że ważną rekomendacją odnośnie do wiarygodności spółki Laufer było dla nich zaangażowanie się we wprowadzenie Laufra na NewConnect firmy doradczej BTFG, należącej do Adama Rucińskiego. Przez pewien czas na stronie internetowej BTFG widniało ogłoszenie o współpracy z Laufrem. - Zakres naszych usług obejmuje: pomoc w zawiązaniu spółki Laufer S.A., wprowadzenie instrumentów finansowych do obrotu na rynku NewConnect oraz pełnienie obowiązków autoryzowanego doradcy – można było przeczytać na stronie BTFG. Po pewnym czasie ogłoszenie zniknęło. - Nie jesteśmy doradcą tej spółki. Byliśmy doradcą przez krótki czas, bo szybko kontakt z Radosławem G. nam się urwał-  mówi Ruciński. Mosieniak żalu do firmy BTFG nie ma. – Mieli zajmować się m.in. procesem przekształcenia Laufra w spółkę akcyjną. Oni zostali tak samo oszukani przez Radosława G., jak ja. Nie dziwię się panu Rucińskiemu, że w końcu stracił cierpliwość i rozwiązał umowę – mówi. Jednak część inwestorów ma inne zdanie. Myślą nawet o złożeniu pozwu zbiorowego przeciwko firmie Rucińskiego. Dlaczego nie wszyscy? - Chodzi o koszty procesowe. Trzeba zapłacić 2 proc. wysokości roszczenia, co nie zachęca zwłaszcza w sytuacji, gdy ludzie potracili oszczędności życia – tłumaczy Szyposzyński. Tymczasem Urbanowicz krytycznie ocenia udział Mosieniaka w całej tej historii. - Dążył do tego aby spółka weszła na giełdę bo "wyprałby" swój znak towarowy wyceniony niewiadomo przez kogo na 7,7 mln zł oraz know how na 0,85 mln zł. Gdyby zamienił to na akcje, wówczas nieświadomi inwestorzy nabyliby nic nie warte wartości niematerialne, a nie spółkę – twierdzi. Mosieniak ripostuje. – To są niezależne wyceny, dokonane przez biegłego sądowego – podkreśla.

Interesy z Causą

Poszkodowani opowiadają, że Radosław G. latami zdobywał zaufanie inwestorów giełdowych. Prowadził też interesy z notowaną na NewConnect Grupą Prawno-Finansową Causa. W pewnym momencie miał nawet ponad 5 proc. jej akcji. Jesienią 2010 r. spółka podpisała z dwoma firmami Radosława G. Zelta i Proag listy intencyjne. Miały one pośredniczyć w uzyskaniu wierzytelności o wartości do 80 mln zł. Lecz wkrótce inwestor strategiczny zniknął z horyzontu, o czym spółka poinformowała w komunikacie. – Straciłem kontakt z Radosławem G. pod koniec 2010 r. Niedługo po tym otrzymałem informacje o sprzedaniu przez niego pakietu akcji – twierdzi Piotr Szalbierz, prezes Causy. Jak zareagował? –Zbyt dużo rzeczy widziałem w życiu, żeby mnie cokolwiek zdziwiło. Niemniej zachowanie Radosława G. było niepoważne. Próbowałem się kontaktować jeszcze na początku 2011 r., by to wyjaśnić, ale nie odbierał telefonu – opisuje Szalbierz. Niektórzy poszkodowani w sprawie Laufra twierdzą, że Radosław G. poprzez transakcje z Szalbierzem chciał uwiarygodnić swoją działalność w ich oczach. – Chwalił się, że bardzo dobrze zna prezesa Causy i robi z nim interesy – twierdzi Szyposzyński. Jego zdaniem podpisane listy intencyjne miały podbić kurs Causy. Szef tej spółki jest jednak zaskoczony, gdy go o to pytamy. – Gdyby doszło do realizacji tych umów, mogłoby to uwiarygodniać działalność Radosława G. Może i chciał zarobić na sprzedaży papierów, ale mu się to nie udało. Z przekazanej spółce informacji wynika, że wyszedł z inwestycji po takiej samej cenie – mówi Szalbierz. Zaznacza, że nigdy z samym Laufrem nie miał do czynienia. Ale z danych KRS wynika, że poprzednia nazwa tej spółki to Proag.

Kontrowersyjny „ojciec chrzestny"

Spółka Laufer to nie jedyne wątpliwe osiągnięcie Radosława G. Do naszej redakcji zgłosiło się gros osób, które okazały się ofiarami jego przedsięwzięć. - Byłem koszykarzem, mieszkam we Francji. Mogę poświadczyć, że Radosław G. to oszust. Spotkałem go nad Jeziorem Białym. Przez dwa miesiące płacił mi za hotele i restauracje. Próbował mnie i moich przyjaciół koszykarzy naciągnąć na swoje inwestycje. Na szczęście wyczuwałem, że z jego obietnicami coś jest nie tak i się na inwestycje nie zdecydowałem – twierdzi Michel Swita. Dodaje, że nie ma z Radosławem G. żadnego kontaktu. - Zostawił mnie w hotelu pewnego rana i już go nigdy nie zobaczyłem – mówi. W podobnym tonie wypowiada się kolejna z poszkodowanych osób, pragnąca zachować anonimowość. Twierdzi, że Radosława G. zna od wielu lat. Co więcej, jest on ojcem chrzestnym jej syna. - W latach 2006-2008 powierzyliśmy Radkowi 80 tys. zł i jak do tej pory odzyskaliśmy niewiele. Pieniądze przelewaliśmy na konto mamy Radka, my jak i nasi sąsiedzi i znajomi, łącznie ok. 15 osób. Byliśmy zapewniani o jego uczciwości przez jego rodziców – opowiada. Jest przekonana, że nie odzyska już wpłaconych pieniędzy. - Jedno czego pragnę, to żeby świat się dowiedział o jego przekrętach i żeby nie oszukał już nikogo innego – podkreśla.

SII: nie demonizować NC

Mimo, że tego typu podejrzenia o dokonanie oszustw pojawiają się częściej w kontekście firm z małej giełdy niż z głównego parkietu, to - zdaniem Piotra Cieślaka, wiceprezesa Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych - nie należy demonizować rynku NewConnect. – Na kilkaset notowanych tam spółek zaledwie kilka razy zdarzały się sprawy, gdzie padały mocne zarzuty pod adresem osób zarządzających lub firm doradczych. Do najgłośniejszych należą m.in. sprawa FreeFunda, w przypadku której skierowano zawiadomienie do prokuratury m.in. przeciw członkom zarządu DM WDM, czy też niedawna sprawa Avtech – przytacza Cieślak. Wiceprezes SII twierdzi, że inwestorzy wciąż nie biorą pod uwagę większego ryzyka związanego z lokowaniem pieniędzy w akcje spółek z rynku alternatywnego. – Powinni się zabezpieczać np. umieszczając w treści umowy inwestycyjnej klauzulę dotyczącą możliwości wyjścia z inwestycji na określonych warunkach w przypadku, kiedy jakieś jej warunki nie zostaną dotrzymane – radzi Cieślak. Nadto inwestorzy, zanim zainwestują, powinni dokładnie przeanalizować wszelkie dostępne materiały na temat spółki, powinni też zwrócić uwagę na jej wycenę – twierdzi Cieślak.

[email protected]

[email protected]

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego