Jak reformować

Tony papieru zadrukowano ostatnio dywagacjami na temat reform, które mają w ogóle spełnić podstawowe zadania przypisywane reformom w porządku realistycznym. Istnieją pewne podstawy do ostrożnych przypuszczeń, że przynajmniej część ludzi zrozumie teraz, na czym polega normalna kapitalistyczna reforma. A wszystko to za sprawą dość nieoczekiwanych następstw strajku anestezjologów.Otóż reforma nie polega na tym, że daje się więcej, a otrzymuje się tyle samo albo nieraz i mniej co przed reformą. Takie reformy świetnie pamięta każdy, kto ma dziś więcej niż 15 lat. Myśl o nich pieszczą również niereformowalne korporacyjne stowarzyszenia zawodowe, na przykład właśnie anestezjologów. To te stowarzyszenia poprzez swą beznadziejną strategię protestu doprowadziły wielu swych członków do twardego zderzenia z prawdziwą reformą.Każda bezwzględna kapitalistyczna reforma polega bowiem - z grubsza mówiąc - na tym, żeby zapewnić lepszą jakość usług finansowanych z ograniczonych środków publicznych, lepsze wykorzystanie podatków i na dodatek jeszcze dać wyższe wynagrodzenie ludziom lepiej pracującym. I to jest trudna sprawa. Chodzi bowiem o to, żeby mniej ludzi więcej robiło za większe pieniądze. A spełnienie tych warunków oznacza, że trzeba część ludzi zwolnić, uzyskać na to przyzwolenie środowiska, praca musi stać się dobrem cenionym dla tych, którzy w zawodzie zostaną, a pieniędzy musi być nie mniej, a najlepiej nieco więcej niż do tej pory. Prawdopodobieństwo zaistnienia układu aż tak korzystnego z punktu widzenia reformy wynosi, według mojej wiedźmowatej teściowej, 1:50.Chyba że zdarzy się coś tak niesamowitego, jak wielka środowiskowa zaćma. A taka właśnie zaćma ogarnęła liderów anestezjologicznego lobby. To oni doprowadzili swe środowisko na sam skraj kapitalistycznej reformy i później już tylko lekko je popchnęli. W sposób jak najbardziej niezamierzony.Anestezjolodzy, jak wiadomo, gremialnie wypowiadali pracę w szpitalach, uwiedzeni przez organizatorów strajku i szastające forsą Ministerstwo Zdrowia wizją reformy niereformującej. A teraz około 1/3 lekarzy nie ma gdzie wracać. Oznacza to, że pozostałe 2/3 może wykonywać całą dotychczasową pracę za odpowiednio wyższe wynagrodzenie. Zwiększenie wydajności o 30 procent i stosowna podwyżka uposażeń bez pogorszenia jakości usług - to właśnie nazywa się na świecie reformą.Taka reforma, w tak krótkim czasie, nie byłaby możliwa, gdyby związki zawodowe były związkami odpowiedzialnymi, a nie stowarzyszeniami niewidomych arogantów. Żaden z dyrektorów publicznych ośrodków zdrowia nie odważyłby się zwolnić z dnia na dzień połowy pracujących u niego tradycyjnie lekarzy. Bałby się. Ale skoro zwolnili się sami - to już całkiem inna rozmowa.Cel reformy na małym anestezjologicznym odcinku został osiągnięty właściwie przez przypadek. I teraz będą trwały intensywne wysiłki na rzecz odzyskania utraconych pozycji. Podejmą je skompromitowani liderzy strajku. To jedyny sposób odzyskania przez nich twarzy. Ale to się już nie uda. Bo 2/3 lekarzy, czyli większość, została tymczasem beneficjantami reformy. W imię środowiskowej solidarności mogą oni teraz ponownie podzielić się z bezrobotnymi kolegami własną pracą i zarobkami. Jeśli będą chcieli. Nie będą natomiast z całą pewnością chcieli, żeby takiego podziału dokonywał za nich związek zawodowy.Czy z pouczającego przykładu anestezjologów wyciągną jakieś nauczki inne środowiska zawodowe finansowane ze środków publicznych? Czy, na przykład, skorzystają z niego nauczyciele? Cyniczna odpowiedź powinna brzmieć: módlmy się, by tak nie było. Módlmy się, by zaćma była, jak grypa. Módlmy się, by w ramach protestu przeciw reformie oświaty ZNP poparło akcję masowego składania przez nauczycieli wypowiedzeń. Wówczas powtórzymy w szkołach radykalny wariant anestezjologiczny.Ale czy tego akurat powinnyśmy wyczekiwać? Pokładać nadzieję w epidemii zaćmy zamiast w powszechnej mądrości? Jakoś to nieprzystojnie, prawda? Wstydźmy się. I nie zapominajmy o modlwie.

JANUSZ JANKOWIAK