Kiedy euro zastąpi złotego?
Euro zastąpi złotego w latach 2005-2008 - przewiduje prezes NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jacek Rostowski (dziekan Wydziału Ekonomii Central European University) i Andrzej S. Bratkowski z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych uważają, że jak najszybciej trzeba zrezygnować ze złotego.
- Najważniejsza zaleta szybkiego przejścia od złotego do euro to podniesienie międzynarodowej wiarygodności Polski. Zwiększy się strumień bezpośrednich inwestycji zagranicznych, zmaleją koszty zaciągania pożyczek przez Skarb Państwa i firmy prywatne, a eksporterzy i importerzy prowadzący transakcje w euro nie będą ponosili ryzyka kursowego - powiedział PARKIETOWI Andrzej S. Bratkowski.Pożytek z rezerwJego zdaniem, w sytuacji, gdy stan naszej gospodarki jest niezły i gdy mamy długookresową tendencję spadku inflacji, musimy bardzo uważać na rosnący napływ kapitałów spekulacyjnych. Choć nasze możliwości interwencji na rynku pieniężnym są spore, to utrzymanie stabilnego kursu złotego w najbliższej przyszłości nie będzie łatwe.- Właśnie po to, by nie ponosić kosztów obrony złotego, należy któregoś dnia ogłosić, że nasze rezerwy wykorzystujemy jako pieniądz i zarazem zlikwidować pieniądz krajowy - twierdzi A. Bratkowski. Rezerwy walutowe wynoszą 27 mld USD i są - zdaniem J. Rostowskiego i A. Bratkowskiego - wystarczająco duże, by operacja wyeliminowania złotego z obiegu gotówkowego była udana. Autorzy pomysłu przypominają, że w ostatnich latach NBP ograniczał kurs złotego, nie dopuszczając do jego wyraźnej nominalnej aprecjacji. Sztucznie zaniżana wartość złotego pomnożyła nasze rezerwy międzynarodowe. Po części zwiększyły one bazę monetarną (przy okazji działając proinflacyjnie), po części zostały wysterlizowane, co odbiło się na zyskach NBP (bank centralny zadłużał się przy bardzo wysokich stopach procentowych).Po co ten pośpiech?Prezes NBP Hanna Gronkiewicz--Waltz za możliwą datę zastąpienia złotego przez euro uznaje lata 2005-2008. Twierdzi, że wprowadzenie euro musi być poprzedzone pełną prywatyzacją wszystkich najważniejszych przedsiębiorstw. Poza tym deficyt budżetowy powinien być nieduży i kontrolowany, a bilans handlowy bliski stanu równowagi.Z propozycją skokowej zmiany waluty nie zgadza się Witold Orłowski z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych. - To prawda, że Panama używa w charakterze własnej waluty dolara amerykańskiego i że Argentyna też rozważa taką możliwość. To prawda, że euro jest lepsze od złotego. Jednak proces odejścia od złotego musi być rozłożony na etapy. Konsumentów i przedsiębiorców należy oswajać z konsekwencjami posługiwania się twardym pieniądzem - powiedział PARKIETOWI Witold Orłowski. Jak twierdzi, w kraju wprowadzającym euro przedsiębiorstwa - w razie załamywania się wzrostu gospodarczego - będą musiały ograniczać koszty i zmniejszać płace, a ludzie pogodzić się z "zaciskaniem pasa", gdyż nie będzie możliwa jakakolwiek ratunkowa dewaluacja.- Niemieckie doświadczenia z okresu likwidowania NRD są doskonałym przykładem źle wprowadzonej reformy walutowej. Przyjęto błędny kurs wymiany marki, a w dodatku przedsiębiorstwa wschodnioniemieckie były wówczas mniej zdolne do adaptacji ekonomicznej niż polskie w tej chwili. Niemców uratowały wielkie wewnętrzne transfery pieniędzy. Niestety, my nie mamy szans na takie transfery, gdyby się okazało, że załamuje się nasz bilans obrotów bieżących - twierdzi W. Orłowski.Na własnych warunkachAndrzej Bratkowski przyznaje, że słabą stroną jego propozycji jest możliwość występowania krótkookresowych spadków PKB, których nie będzie można łagodzić przez wzrost podaży pieniądza. Korzyści mają być jednak większe, np. inflacja będzie niewiele wyższa niż w krajach UE, co pozwoli w krótkim czasie zmniejszyć skalę oprocentowania kredytów (z 20 do kilku procent). - Podejmując jednostronną decyzję o wprowadzeniu euro, sami wyznaczymy jego kurs wymiany na złotego. Gdybyśmy robili to dopiero za kilka lat, czyli z chwilą wstępowania do EMU, to Zachód naciałby na przewartościowanie złotego - twierdzi A. Bratkowski.
Jacek Brzeski