W pobliżu gospodarki

Produkcja w maju wzrosła, a to znaczy, że gospodarka wychodzi z dołka - oceniają zgodnie analitycy i ekonomiści. Cieszą się, że najgorsze mamy już za sobą, skoro średnio w ostatnich trzech miesiącach wzrost produkcji wyniósł 3 proc. Tytuły publikacji na ten temat w piątkowych gazetach są jednoznacznie optymistyczne - "Przemysł odrabia straty", "Przemysł odżywa".Mimochodem jedynie mówi się przy okazji, że sporo zależy od tego, czy ożywi się także gospodarka państw Unii Europejskiej. Zgoda - przy naszej obecnej strukturze powiązań gospodarczych jest to bardzo ważne, ale nie lekceważyłbym tego, co może stać się w kraju. Może się jeszcze bowiem zdarzyć wiele złego, nie licząc tego, co już się stało, a co szkodzi gospodarce w sposób niewymierny, choć bezdyskusyjny.Rząd kolejny raz dyskutował w piątek o podatkach na rok przyszły i lata następne. Miał to być ostateczny termin rozstrzygnięcia liczby i wysokości stawek, rodzaju ulg likwidowanych oraz zostawianych. Na dobrą sprawę, jeśli wierzyć twórcom tych propozycji, powinny one przesądzić o kształcie systemu podatkowego co najmniej na kilka najbliższych lat.Pisząc te słowa, nie wiem, jakie decyzje rząd podjął w piątek późnym wieczorem i czy w ogóle cokolwiek zdecydował. Wiem tylko, że Leszek Balcerowicz, a wraz z nim Unia Wolności, byli zdecydowani postawić sprawę na ostrzu noża, czyli - zmiany w podatkach lub wyjście z koalicji. Przepowiadałem zresztą tak twarde stanowisko wicepremiera i jego partii tydzień temu.Tyle tylko że tak naprawdę decyzja rządu (mam nadzieję - zgodna z interesem gospodarki, czyli zapowiadająca obniżki podatków) oznacza jedynie krok we właściwym kierunku, a nie dojście do celu.Rząd swój projekt ustawy prześle do Sejmu, w którym będzie pierwsze czytanie, odesłanie do komisji, drugie czytanie (po poprawkach w komisji), uchwalenie, odesłanie do Senatu, ewentualne głosowanie poprawek Senatu. Potem podpis prezydenta. I dopiero wtedy będzie można powiedzieć, że wiemy, jakie podatki zapłacimy w roku przyszłym. Bo już nie w następnych latach, gdyż co Wysoka Izba w swej mądrości uchwali, zawsze może zmienić.Wniosek z tego przypomnienia legislacyjnej drogi podatków przez mękę jest jeden - niech nikt nie wpada jutro rano w euforię, że oto sprawa podatków jest już na prostej. Z mojego doświadczenia wynika, że posłowie uwielbiają grzebać w ustawach podatkowych, a wielu z nich (nie tylko z opozycji) chętnie wytnie psikusa Balcerowiczowi dla samej przyjemności wycięcia. Przedsmak tego, co może czekać projekt rządowy w Sejmie już mieliśmy w wypowiedziach szefa sejmowej Komisji Finansów. Nie zapowiadają one łatwej drogi projektu ani w komisji, ani podczas głosowań na posiedzeniach plenarnych.Nie można więc liczyć na to, że szczęśliwy finał nastąpi wcześniej niż jesienią, powiedzmy - w październiku. Taki termin to raczej wersja optymistyczna, przy założeniu, że rzecz cała pójdzie w dobrym kierunku.Tak więc do czynników wpływających na gospodarkę w najbliższych miesiącach dodałbym utrzymującą się niepewność - czy, jakie i kiedy zmiany w podatkach zostaną uchwalone.Przedsiębiorcy od lat mówią, że taki stan rzeczy w istotny sposób przeszkadza im w prowadzeniu firm, szczególnie w planowaniu inwestycji. Od lat wskazują też na potrzebę uchwalania ustaw podatkowych pół roku przed wejściem ich w życie. I tym razem będą mieli w najlepszym razie trzy miesiące na przygotowanie się do zmian, choć osobiście sądzę, że tylko dwa.Majowy wzrost produkcji cieszy, ale nie zapominajmy, że nadal - licząc od początku roku - jest ona niższa niż w ubiegłym roku w tym samym okresie. Przemysł odżywa, ale nie jest jeszcze tak mocny, by sprawa podatków nie mogła mu w istotny sposób zaszkodzić. Powinni o tym pamiętać przeciwnicy zmian, troszczący się po staremu o utrzymanie poziomu wydatków budżetu, a nie myślący o jego dochodach.

JAN BAZYL LIPSZYC