Rolnictwo i reszta

Bitwa polityków o głosy rolników jest zawsze zjawiskiem kosztownym dla podatnika. Jest też wydarzeniem nieustającym. A trwa jak świat długi i szeroki. Polska wcale pod tym względem nie odbiega od przeciętnej normy. Są powody do wstydliwej dumy: Polak potrafi. Potrafi powtarzać wszystkie błędy Europy i połowy świata wobec rolnictwa i rolników, tyle, że robi to po swojemu, czyli po czasie, po łebkach, po uważaniu i za mniejszą kasę. A skutek, jaki jest, każdy widzi. Nigdzie zamieszanie i dezorientacja zainteresowanych braniem i zainteresowanych płaceniem nie jest tak wielka, jak w przypadku reformy polskiego rolnictwa. Stąd właśnie rolnicy mają wciąż wrażenie, że dostają jakieś żałosne resztki. I to tylko wtedy, kiedy wyjdą na szosy. A podatnicy bombardowani są alarmistycznymi wiadomościami, że znowu wyrwano coś tam z miękkich części rządowego ciałka.Prawda jest taka, że jak na możliwości polskiego budżetu rolnicy, czyli producenci, nieproducenci, wiejscy emeryci, dostają sporo. Tyle, że z wydatkowania tych pieniędzy nic, a nic nie wynika.No, bo co może wynikać ze zgromadzenia po zakupach interwencyjnych blisko 3 mln ton zbóż konsumpcyjnych, 130 tys. ton zamrożonej świniny, 15 tys. ton zamrożonego masła, 60 tys. ton chudego, sproszkowanego mleka, albo 400 tys. ton cukru, nie mówiąc już o drobniejszych ilościach rzepaku, skrobi, żelatyny drobiowej czy miodu?Wiadomo, skutek zgromadzenia niechodliwych zapasów może być tylko jeden: żądanie zrobienia miejsca na następne, jeszcze większe, zapasy. Taka jest bowiem logika "dzikiej", wymuszonej protestami, doraźnej interwencji na rynku rolnym. Dzisiaj "damy-dostaniemy", a jutro się zobaczy.No, ale przecież wiadomo, co się zobaczy, kiedy skończą się pieniądze na skup interwencyjny, albo zapełnią się wszystkie wyobrażalne, a nieraz i niewyobrażalne magazyny. Zobaczy się Leppera i towarzyszy na drogach, usłyszy się o potrzebie dopłat do eksportu, itp.W Polsce z wolna, ale nieubłaganie zbliża się moment odpowiedzi na pytanie o kształt rynku rolnego. Póki co - trwa jeszcze konfuzja. Liberalnym ekonomistom, i w ogóle ludziom szerzej myślącymi o gospodarce, nie bardzo uśmiecha się rynek rolny, regulowany na kształt unijny. Ale przystępując do Unii Europejskiej Polska musi zaakceptować również Wspólną Politykę Rolną. Możemy co najwyżej ubiegać się o długi okres przejściowy. Tyle, że ponoć nie chcemy.Większość polityków myśli na krótką metę, pieści nadzieje związane z korzyściami, jakie da się wycisnąć z przerzucenia kosztów utrzymania polskiego rolnictwa na barki podatników europejskich. Ale to czysta iluzja. Nasza swoboda wyboru wolnorynkowego modelu rolnictwa, wedle wzorca nowozelandzkiego, gdzie producenci utrzymują się z tego, co zdołają sprzedać na rynku po cenach światowych, jest jednak równie iluzoryczna.Z tego zagmatwania, z tego zapętlenia, z tego "nie wiadomo jak", biorą się wszystkie dotychczasowe krótkookresowe porozumienia, regulujące na trzy miesiące, pół roku, rynek rolny. To jest dreptanie w miejscu. Marnowanie czasu i pieniędzy.A może sprawę posuwa naprzód tak głośno reklamowany "Pakt dla rolnictwa"? Gdzie tam. To jest dalej łowienie głosów. Obietnica przeznaczenia budżetowych nakładów sięgających 3% PKB na rolnictwo jest tego najbardziej jaskrawym przejawem. Absolutnym skandalem jest wpisanie do kusego budżetu jeszcze jednej porcji sztywnych zobowiązań, bez sprecyzowania szczegółów wieloletniego programu restrukturyzacji rolnictwa. Jeśli miałby być kontynuowany dotychczasowy styl regulowania rynku rolnego, to żadne pieniądze, ani te 3%, ani 6%, ani 10% PKB nie wystarczy.Regulacja rynku wymaga jasnych priorytetów, harmonizujących ją z polityką rolną Unii. A to oznacza wieloletnią kontraktację, kwotowania produkcji, ustanowienia restrykcyjnej kontroli jakościowej.To nie są rzeczy przyjemne dla liberalnych ekonomistów. Ale nie są one też przyjemne dla populistycznych przywódców chłopskiej rebelii. Na taką politykę nie da się łowić masy wyborczej drobnicy. Im dokładniej sprecyzowana wieloletnia polityka rolna państwa, tym mniej szans na kupowanie paru milionów głosów. Dlatego sprawa z rolnictwem ma wagę ciężkiego ślimaka.

JANUSZ JANKOWIAK