Minusy i plusy

Niedawno w Ameryce odnotowano kolejny wypadek seryjnego zabójstwa, o którym doniosła również nasza prasa. Niejaki Mark Barton z Atlanty uśmiercił nie tylko żonę i dwójkę dzieci, lecz również - z broni palnej - dalsze 9 osób, po czym popełnił samobójstwo. Wyszło na jaw, że człowiek ten, przed laty zdradzał oznaki choroby umysłowej. Jednakże to, że porzucił pracę, aby zająć się wyłącznie elektroniczną grą na rynku Nasdaq - bądź w domu, bądź w prywatnych "salonach" tradingu na mieście - oraz to, że stracił na tym majątek i dokonał zbrodni właśnie w tych salonach (m.in. na właścicielu jednego z nich), skłoniło prasę do poruszenia tematu coraz bardziej masowego korzystania przez Amerykanów z sieci elektronicznego tradingu. Na czym to polega? Jakie jest ryzyko związane z jego uprawianiem?Uczestnicy tej gry starają się osiągnąć krótkoterminowy zysk poprzez zakupy, a następnie szybkie odsprzedaże akcji, dokonywane niekiedy w odstępie paru minut. Decyzje podejmują oni na podstawie swojego rozeznania (czasem tylko "wyczucia" czy "rutyny"), uzyskiwanego głównie dzięki zapoznawaniu się z informacjami i sugestiami serwowanymi przez rozliczne internetowe stronice "pogawędek o inwestowaniu".Gracze - bo tak ich można w istocie nazywać - zazwyczaj likwidują swoje pozycje pod koniec każdego dnia. Stąd obiegowe (również prasowe) określenie tej gry w języku angielskim: day trading.Pierwszym powodem popularności day tradingu jest przeświadczenie o możliwości szybkiego i łatwego wzbogacenia się dzięki wykorzystaniu trwającej od lat bonanzy na rynku akcji. Tym nastrojom sprzyja prasa, zachęcająca Amerykanów nie tyle do day tradingu, ile do lokowania w akcje w ogóle, a jednocześnie obfitująca w informacje o bogatych osobistościach, które dzięki pomyślnemu inwestowaniu stały się idolami dla milionów indywidualnych inwestorów.Duży wpływ na popularność gry mają niezliczone, cieszące się ogromnym powodzeniem, podręczniki elektronicznego tradingu, które z powodów zrozumiałych - zwłaszcza dla ich autorów i wydawnictw - sugerują, że jest to zajęcie zyskowne i podniecające. Poza tym, nie łączy się z nimi konieczność zasięgania rady profesjonalnych maklerów (nie darmowej przecież) i płacenia im prowizji. To jest także jedna z głównych przyczyn szału inwestowania elektronicznego - jego niski koszt.Problem w tym, że oszczędzanie na kosztach może pociągnąć za sobą duże straty. Co prawda - skorzystanie z profesjonalnej rady nie gwarantuje zysku, ale w wielu przypadkach może zapobiec katastrofie. Łatwość day tradingu, możliwość jego prowadzenia bądź w ekscytującej atmosferze "salonu gry" (może wprost nazwać to kasynem?), bądź w zaciszu własnego mieszkania sprawia, że inwestor może stracić poczucie rzeczywistości, polegającej na tym, że każde naciśnięcie na "mysz" komputera, to nie zabawa lecz ogromne ryzyko finansowe. Nieszczęśnik Barton stracił na tym ponad 100 tysięcy dolarów, mimo że nie był nowicjuszem.Po tragedii w Atlancie głos zabrali też eksperci od inwestowania. Transakcje on-line stanowią bowiem znaczny odsetek całego amerykańskiego obrotu. Odnosi się to zwłaszcza do internetowych spółek high tech, notowanych na rynku Nasdaq. Wypowiedział się też prof. Burton Malkiel z uniwersytetu Princeton, być może dlatego, że w wydanej kilka lat temu i sześciokrotnie już wznowionej książce pt. "A Randon Walk Down Wall Street" (Spacer na ślepo po Wall Street) twierdził i przekonywająco wyjaśniał, dlaczego lepsze niż większość menedżerów funduszy inwestycyjnych wyniki uzyskałaby małpa z zawiązanymi oczyma, ciskająca lotkami w kolumnę notowań akcji w "The Wall Street Journal".MinusyObecnie Malkiel tłumaczy na czym polegają niektóre minusy i plusy day tradingu. Po pierwsze - co prawda Internet znacznie zmniejszył koszty prowizji, ale inwestorzy lokujący elektronicznie gotówkę on-line muszą wiedzieć, że największy koszt się kryje w spreadzie między cenami oferowanymi i żądanymi. Często się zdarza, że inwestorzy on-line, nawet ci, którzy prowadztrading bezpośrednio z innymi inwestorami przez elektroniczną sieć łączności, rezygnują z szansy obrotu w przedziale spreadu, co byłoby możliwe, gdyby korzystali z usług maklerów tradycyjnych.Po drugie - koszty margin borrowing, czyli zapożyczania się na cele obrotu akcjami, są wysokie (dodajmy, że zabójca Barton w swoim liście pożegnalnym o to właśnie miał pretensje do właścicieli firm i "kasyn" tradingowych, w których grał). Po trzecie - zważywszy, że krótkoterminowe zyski kapitałowe są opodatkowane według normalnych stawek, suma zarobiona przez szczęśliwego inwestora może aż w połowie trafić do kasy państwowej.Szczególnie interesujące są spostrzeżenia Malkiela odnoszące się do wpływu day tradingu na rynek. Zważywszy, że ludzie uprawiający ten trading upodobali sobie akcje spółek "netowych" autor pisze: W głowie się nie mieści, aby kapitalizacja spółki Priceline, która za pośrednictwem sieci internetowej oferuje na swoich stronach wolne miejsca w samolotach pasażerskich, była większa od łącznej kapitalizacji trzech głównych przewoźników amerykańskich - Delty, US Airways i United".Autor przewiduje, że inwestorzy lokujący nadmiernie w spółki, których działalność opiera się na wykorzystywaniu Internetu, kiedyś się sparzą, tak jak sparzyli się ci, którzy dziesięć lat temu wszystkie pieniądze inwestowali w spółki biotechnologiczne.Co z tym zrobić?Pojawiły się sugestie, że day trading należy poddać ściślejszej regulacji prawnej, a nawet go poważnie ograniczyć (dla dobra nie tylko graczy, lecz również systemu finansowego). Wprawdzie nie należy wykluczać potrzeby ściślejszej regulacji uczestnictwa w day tradingu, a także konieczności intensywnego pouczania i uprzedzania amatorów przed związanym z tym ryzykiem, jednak nie ma mowy ani o ostrym ukróceniu, ani zakazaniu.Day trading jest hazardem, ale hazardem są też wyścigi konne i loterie, w których gracze mają o wiele mniejsze szanse wygranej, i których nikt nie zamierza ograniczać.Od dłuższego czasu sieci elektronicznego obrotu coraz bardziej przejmują niektóre funkcje giełd tradycyjnych, zyskując miano uprawnionych rynków i akceptację Komisji Papierów Wartościowych i Giełd USA. O ich dalszym rozwoju zadecyduje - jak zawsze - ich konkurencyjność i wola klientów, czyli rynku, który z reguły niechętny jest pośrednikom, w tym przypadku maklerom!Prof. Malkiel dostrzega oczywiste plusy day tradingu dla rynku. Ulubioną strategią tych graczy, którzy są podłączeni do ekranów tradingowych profesjonalnych uczestników rynku (market-makerów), jest na przykład śledzenie występujących ofert zakupu i sprzedaży i "rzucanie się" na ofertę profesjonalisty, który zbyt powoli reaguje na zmiany cen. Market-markerzy bardzo nie lubią takich praktyk, ale faktem jest, że zmusza to ich do stałej czujności i czyni rynek bardziej efektywnym.

Z.S.