Sensacją weekendu było ujawnienie założeń budżetu na 2000 r. Uwagę analityków zwróciła przede wszystkim prognoza, dotycząca kształtowania się stóp procentowych. Stopa lombardowa, która dziś wynosi 17%, może wzrosnąć w końcu roku do 18%."Uzasadnienie ustawy budżetowej", w którym prognoza została zawarta, jest dokumentem dość nieformalnym. Nie wszystkie prognozy, dotyczące budżetu, są w nim zawarte. Nie znajdujemy w nim np. przepływów finansowych, związanych z oddłużeniem Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, wiele innych wielkości jest uśrednionych. Rząd nie ma żadnego obowiązku podawania prognoz, dotyczących kształtowania się stóp, choć - rzecz jasna - musi je robić, choćby po to, by szacować koszty obsługi długu.Jeżeli w "Uzasadnieniu" podana jest explicite prognozowana na koniec br. wysokość podstawowej stopy procentowej, ma to zapewne głębsze znaczenie. Być może jest to prognoza samosprawdzająca się. Rada Polityki Pieniężnej, która dotychczas dawała do zrozumienia, że stóp w tym roku już nie obniży, ale też nie będzie podwyższać, może poczuć się sprowokowana do zmiany swego stanowiska i podążyć za tokiem rozumowania rządu. Wygląda więc tak, jakby rząd sam prosił o podniesienie stóp, zdając sobie sprawę z tego, że w gospodarce rosną napięcia.Rzeczywiście, w ostatnich tygodniach byliśmy bombardowani serią złych wiadomości o deficycie w bilansie obrotów bieżących, który przekroczy w br. 10 mld USD, o złym stanie finansów publicznych, borykającym się z kilkumiliardową dziurą FUS, wreszcie - o niespodziewanie wysokiej inflacji. W dodatku, mimo wolnego tempa wzrostu gospodarczego, szybko rosną kredyty dla gospodarstw domowych i dla przedsiębiorstw, a jednocześnie maleje stopa oszczędności. Tym samym gospodarka coraz częściej musi korzystać z oszczędności innych niż krajowe, firmy zaciągają kredyty w zagranicznych bankach, wystawiając się na ryzyko wahań kursowych. Rząd zdając sobie z tych napięć sprawę nie liczy na to, by polityka pieniężna została poluzowana.Trzeba jednak przyznać, że niewiele robi, by przywrócić gospodarce równowagę. Skandal, jakim jest ujawnienie (dlaczego tak późno?) dziury w FUS sam w sobie może być wystarczającym powodem podniesienia przez RPP stóp. Rząd ponosi też częściową odpowiedzialność za nieustanne podwyżki cen benzyny, które w końcu doprowadziły do wzrostu inflacji. W dodatku, zbyt wolne procesy restrukturyzacji branży paliwowej, a także innych kluczowych dla gospodarki branż, utrzymywanie w nich struktur monopolistycznych, przyczyniają się do kolejnych napięć w gospodarce. Odpowiedzią na to będzie zacieśnienie polityki pieniężnej.Jeżeli rzeczywiście dojdzie do podniesienia stóp procentowych, będzie miało to dla gospodarki bolesne skutki. Problem w tym, że utrzymującej się nierównowadze towarzyszy ślamazarne tempo wzrostu gospodarki, a na rynku giełdowym trwa tendencja spadkowa. Wprawdzie sygnalizowany wzrost produkcji przemysłowej w sierpniu może wskazywać, że powoli zaczyna się ożywienie, ale ten wątły sygnał będzie zduszony przez wzrost stóp procentowych. Trudności napotyka, już na starcie, próba ożywienia eksportu i gospodarki przez osłabienie kursu złotego. Rząd potrzebuje ponad 1 miliard USD na "pożyczkę" dla FUS i prawdopodobnym źródłem będzie dodatkowa prywatyzacja. Miliard dolarów, który z tego tytułu wpłynie na konta NBP, wzmocni złotego i rozwieje nadzieje eksporterów na korzystniejsze warunki.W tej sytuacji zdumiewa w prognozie budżetowej założenie, dotyczące przyszłorocznego tempa wzrostu gospodarczego. Ma on wynieść, według rządu, aż 5,2%, czyli prawie 2 pkt. więcej niż w br. W "Uzasadnieniu ustawy budżetowej" podstaw do takiego optymizmu nie znalazłem.

Witold Gadomski,

publicysta "Gazety Wyborczej"