Wiarygodność to aktywa nie występujące w bilansie. W zasadzie nie jest nawet przedmiotem handlu. Czy zatem warto przejmować się takim "drobiazgiem"? Ostatnie dni są źródłem nader gorzkiej refleksji. Otóż zdumienie części naszych elit politycznych budzi fakt, że inwestorzy, szczególnie zachodni, w ciągu 10 lat nie zdołali się nauczyć, że wartości cywilizacji zachodniej (takie jak dotrzymywanie umów czy troska o państwo), nie cieszą się w Polsce zbytnim szacunkiem.Człowiek, gdy traci wiarygodność, często nigdy nie ma szansy jej odzyskać. Gdy wiarygodność traci gospodarka, koszty jej odbudowy zwykle są ogromne (patrz casus Czech i Rosji).Dotąd zrobiono wiele, by inwestorzy zachodni, od których przecież zależy, jak szybko będziemy gonić Europę, nie czuli się u nas pewnie - weźmy np. projekt akcyzy na samochody. Ze smutkiem trzeba jednak stwierdzić, że ostatnio zbliżono się zbytnio do granicy, za którą czai się etykieta "zapomnij". Kryzysy w koalicjach są czymś naturalnym, ale moment na spory jest wybitnie niefortunny - jako inwestorzy powinniśmy mieć nadzieję, że zwycięży dobro kraju. Bez wiarygodności żyć jest trudno - spójrzmy na taki Elektrim. Podważenie wiarygodności finansowej, początkowo bazujące na rosnących kosztach obsługi zadłużenia, zubożyło akcjonariuszy nader dotkliwie w ciągu kilku dni.Mam nadzieję, że politycy znajdą dość rozsądku, byśmy nie byli świadkami podobnych ruchów złotego jak ostatnio, bo po takim ciosie giełda długo lizałaby rany.
.