Przyznam, że trochę się niepokoję. Gdzie do diabła podziewa się w takim gorącym okresie minister Kropiwnicki? Dlaczego minister milczy? To mnie martwi. A nawet, powiedziałbym, nastraja lekko nieufnie do rzeczywistości.Warunki są przecież wprost wymarzone do tego, by spiżowy głos czołowego rządowego stratega zabrzmiał niczym dzwon na tonącym okręcie. Dlaczego mamy w kółko słuchać na siłę optymistycznego ministra Bauca, radośnie pesymistycznego doktora Gronickiego, albo niezmiennie wesołego bez względu na to, czy jest akurat za czy przeciw prof. Witka Orłowskiego? Nieudolnym próbom podrabiania ministra Kropiwnickiego podejmowanym przez Krzysztofa Rybińskiego trzeba stanowczo powiedzieć: ?nie?. To nie ta klasa. Nie ta ironia. Nie ta wiarygodność. To zupełnie co innego.Z nieco większym powodzeniem stara się podszywać pod szefa rządowego centrum badań premier in spe Leszek Miller. Ale jemu z kolei brakuje słów, gdy przychodzi zaczepić się o jakiś bardziej fachowy ekonomiczny termin w rodzaju ? powiedzmy ? podaży czy popytu. Nic dziwnego, w końcu czas nie jest z gumy. Kiedy człowiek uczy się pilnie w szkole demokratycznej polityki, co specjalnie trudne nie jest, tyle że czasożerne straszliwie, to już mu chęci nie staje ani na języki obce, ani na ekonomię. Więc żeby przewodniczący Miller nie wiem jak krytykował i obsmarowywał, żeby ogłaszał, że już jutro tornado kryzysu pochłonie całą Polskę, a nawet ogarnie fragmenty reformatorskiej Białorusi, to i tak nigdy nie uzyska nawet odrobiny tej wiarygodności, którą cieszył się (cieszy nadal?) minister Kropiwnicki.Tak sobie myślę, że może minister zamilkł, bo zniechęca go, zbrzydza trochę, właśnie ta pokaźna liczba nieudolnych plagiatorów i naśladowców. Po co minister ma ogłaszać, że Polska staje właśnie na progu przepaści, skoro to samo mówią jednocześnie chórem zgodnie brzmiącym całe tabuny koalicyjnych i opozycyjnych polityków, rządowych, antyrządowych, niezależnych i przyprezydenckich analityków, oficjalni doradcy wicepremiera-ministra finansów, członkowie jego rady makroekonomicznej, nie wspominając już o zagranicznych inwestorach, którzy przeczytawszy sobie uważnie w serwisach agencyjnych te wieszczby wierzą, że sami też by wpadli na trop kryzysu bez najmniejszego wysiłku, ale teraz już nie muszą, bo droga została wydeptana przez stada białych, czarnych i różowych słoni.Właściwie nie byłbym wcale zdziwiony, gdyby z wrodzonej przekory minister Kropiwnicki wystąpił teraz z tezą, że sytuacja makroekonomiczna Polski jest doskonała. Deficyt fiskalny jest pod kontrolą, inflacja spada, w tle widać już górę pieniędzy, jakiej nikt nie oczekiwał ze sprzedaży Telekomunikacji, deficyt bieżący nie jest tak groźny w sytuacji, gdy wpływy eksportowe uzyskuje się w słabym euro, a za import drogiej ropy i gazu płaci się w jeszcze droższych dolarach, tym bardziej że perspektywy wzmocnienia euro i osłabienia dolara wyglądają obiecująco, podatki zostaną obniżone nie w wersji przewodniczącego-kandydata, lecz wczesnego Balcerowicza. I tak dalej, w tym niezdrowym duchu zdrowego rozsądku.Ciekawe, czy podobne wystąpienie rządowego stratega zdołałoby, jak zwykle, zachwiać złotym? Może warto sprawdzić. Bo uspokającego oświadczenia premiera nikt nie zauważył. Zróbmy jakąś ogólnoświatową demonstrację z żądaniem natychmiastowego odblokowania Kropiwnickiego albo co? Może to pomoże nam złapać trochę równowagi?
Janusz JANKOWIAK