Przez kilkadziesiąt lat kraje wysoko rozwinięte utrzymywały niezrównoważone budżety. W wyniku tego dług wewnętrzny osiągnął poziom w niektórych krajach przekraczający wielkość rocznego PKB. Przypomnijmy, że kryterium Maastricht dotyczy m.in. konieczności utrzymywania długu nie wyższego niż 60% PKB. W momencie podpisywania umowy o stworzeniu wspólnego systemu walutowego kryterium to spełniały tylko dwa państwa Unii.Jest rzeczą zrozumiałą, że mogą zdarzyć się sytuacje, w których trudno utrzymać zrównoważone finanse publiczne. Tak się dzieje w czasie wojen, kataklizmów, nadzwyczajnych kryzysów gospodarczych. Wówczas kraj zadłuża się, co oznacza w praktyce nałożenie na obywateli dodatkowego podatku ? dobrowolnego, gdy państwo finansuje dług obligacjami, lub wymuszonego, gdy następuje monetyzacja długu i posiadane przez ludzi aktywa tracą na wartości. W dłuższym czasie dług spłacany jest z podatków, a jego obsługa pochłania znaczną część budżetu państwa. W Polsce, na przykład, w roku bieżącym pochłonie ? według założeń rządu, które zapewne będą przekroczone z uwagi na wyższą inflację ? 18,4 mld złotych, czyli 12% wydatków. W dodatku obsługa długu wcale jeszcze nie oznacza jego zmniejszania. Gospodarka i państwo ponoszą koszty nadmiernych wydatków z lat ubiegłych.Utrzymywanie przez kilkadziesiąt lat niezrównoważonych finansów publicznych w krajach wysoko rozwiniętych wcale nie wynikało z nadzwyczajnych trudności gospodarczych. Raczej z wyznawanej doktryny, bazującej na ekonomii keynesowskiej, według której wydatki państwa, wielkość deficytu i długu wewnętrznego są instrumentami kształtowania koniunktury gospodarczej. Wielu ekonomistów przez długie lata było przekonanych, że dług wewnętrzny nie powoduje negatywnych następstw. Jest czymś normalnym, ba ? zdrowym. Takie przekonanie stwarzało znakomitą okazję dla polityków, reprezentujących rozmaite grupy interesu, dążące do przechwytywania publicznych pieniędzy. Działalność tych grup i polityków była jedną z przyczyn nieustannego wzrostu wydatków państwa. Podążały za tym podatki, choć czasami w tempie niewystarczającym. Stało się normą, że budżety były konstruowane ze z góry założonym deficytem.W ostatnim dziesięcioleciu zmieniło się nastawienie środowisk opiniotwórczych do deficytu budżetowego i długu państwa. W bardzo zadłużonych Stanach Zjednoczonych rozpoczęto poważną debatę na temat wpisania do konstytucji zakazu zaciągania przez państwo długu. Administracja Clintona opracowała program wyeliminowania długu publicznego do 2013 roku. W Europie tworzenie wspólnego systemu walutowego wymusiło na poszczególnych rządach równanie do najlepszych ? czyli nieustanne obniżanie długu wewnętrznego. W przyszłym roku większość najbogatszych krajów osiągnie budżetową nadwyżkę, a poziom długu wewnętrznego poważnie spadnie. Wyjątkiem od reguły jest Japonia, która od dwóch lat prowadzi typową keynesowską politykę pobudzania gospodarki przez zwiększenie popytu ze strony państwa. W efekcie deficyt budżetowy utrzymuje się na poziomie 8% PKB, a wyniki tej keynesowskiej kuracji są co najmniej rozczarowujące. Okazuje się, że stagnacja japońskiej gospodarki nie wynika jedynie ze słabego popytu wewnętrznego. Przyczyny są znacznie bardziej skomplikowane.W Polsce państwo przejęło długi banków i przedsiębiorstw, odziedziczyło też po poprzednim systemie potężny dług zagraniczny i wewnętrzny. Dług nieustannie rośnie, podobnie jak koszt jego obsługi. Od dziesięciu lat budżety są konstruowane z założonym deficytem. Nie ma ku temu żadnych racjonalnych powodów finansowych. Politycy z góry przyjęli założenie, że budżet nie powinien się zamykać, a deficyt pozwala finansować liczne potrzeby społeczne. Co więcej ? trwa licytacja, która partia zaproponuje bardziej hojny dla wyborców budżet. Hojny, to znaczy z większym deficytem. Za ten oportunizm polityków płacimy nie tylko ogromnymi kosztami obsługi długu, wyższymi podatkami, niższymi wydatkami prorozwojowymi, ale także pogorszeniem warunków dla stabilnego wzrostu. Wysoki deficyt sprawia, że inflacja wciąż utrzymuje się na szkodliwym dla gospodarki poziomie, a stopy procentowe są dwucyfrowe. Skromne zasoby polskiej gospodarki są przeznaczane na obsługę długu, a nie na inwestycje. Powstaje ogromna luka na rachunku bieżącym bilansu płatniczego.Politycy we wszyskich krajach mają skłonność do oportunizmu. Na Zachodzie zmianę polityki wymusiła opinia publiczna, coraz bardziej rozczarowana wynikami gospodarczymi. Tę opinię publiczną wcześniej wyedukowały elity, które zrozumiały, że czas ekonomii keynesowskiej dobiegł końca. Podobną drogę musimy przebyć w Polsce.
Witold Gadomski publicysta ?Gazety Wyborczej?