Inwestorzy, którzy do końca nie dali się zauroczyć nadspodziewanie dobrym deficytem obrotów bieżących, skoncentrowali obecnie swoją uwagę na zagadnieniu budżetu 2001. Od kilku dni jego wstępne założenia wysunęły się na pierwszy plan w dyskusjach gospodarczych. I przyznać trzeba, że jak na razie, przy niemal teatralnej (patrz dymisje) dramaturgii wydarzeń, proces ?urabiania? elit politycznych do ograniczania apetytów rozwija się w dobrym kierunku.W niespecjalnie godnej pozazdroszczenia sytuacji znalazł się nowy minister finansów. Jako ?świeża krew? nie dysponuje on wystarczającą polityczną siłą przebicia, by forsować racje ekonomiczne. Dodatkowo gorset sztywnych wydatków, dociśnięty skutkami błędnych założeń poprzedniego budżetu, nie zostawia zbyt wiele realnego pola do realizacji zasadniczo niezbędnego zacieśnienia polityki fiskalnej. Poruszającemu się na gruncie politycznych realiów ministrowi pozostała więc tylko próba powtórzenia manewru poprzednika w postaci zaklinania liczb, by efekt ładnie wyglądał (patrz zeszłoroczny ZUS). Tym razem jednak ?czary? udały się tylko częściowo ? lecz obnażanie naiwności takiego podejścia do inwestorów przez prasę paradoksalnie stanowi realny wkład czwartej władzy w ratowanie gospodarki przed nieodpowiedzialnym budżetem. Ta nagonka powinna bowiem choćby zniechęcić zamierzających podwoić kolejne planowane dochody i wskazać je jako źródło finansowania. Jeśli bowiem realnie ocenimy rezerwy wynikające z założeń, to budżet daje szansę na utrzymanie obecnej restrykcyjności. To zaś, o ile potwierdzi się ożywienie eksportu, powinno popchnąć w górę nasz rynek.