Z prezesem GPW Wiesławem Rozłuckim rozmawia Dariusz Jarosz

Jak Pan wspomina z perspektywy 2000 przeprowadzonych sesji na GPW tę pierwszą pionierską z 16 kwietnia 1991 r., na której handlowano akcjami tylko 5 spółek? Były prezes Exbudu Witold Zaraska stwierdził, że pamięta zdezorientowane miny kierownictwa giełdy, gdy obrót na pierwszej sesji wyniósł zaledwie 4 tys. zł.Kiedyś porównałem pierwszą sesję do sceny z filmu ?Żądło?, gdzie zorganizowano fałszywy totalizator. Była to aluzja do wyglądu giełdowej sali. Jeszcze w przeddzień sesji lakierowano podłogi. Pożyczyliśmy wówczas komputery od Fundacji Prywatyzacji. Po zakończeniu sesji komputery musieliśmy zwrócić i sala wyglądała podobnie jak przed pierwszą sesją. Jeśli zaś chodzi o zainteresowanie pierwszym notowaniem, to pamiętam wielki tłum. Czekali fotoreporterzy i kamery. Gdy po raz pierwszy wchodziłem na giełdowy parkiet, miałem niesamowite wrażenie. Czułem się tak, jakbym wchodził na teatralną scenę. Z tego co wiem, podobne silne wrażenie mieli później przedstawiciele debiutujących na GPW emitentów, którzy tymi samymi drzwiami wchodzili na parkiet. Pierwsza sesja była naprawdę wzruszająca. Wszyscy mieliśmy wówczas świadomość historycznej chwili. Tego samego dnia zostałem zaproszony na posiedzenie rządu, gdzie odczytałem komunikat, że po raz pierwszy od ponad 50 lat odbyła się sesja, na której ustalono ceny akcji i wartości rynkowe notowanych spółek. Wiele osób z tym właśnie wydarzeniem wiąże prawdziwy koniec centralnie planowanej gospodarki. To była historyczna chwila i symbol zmieniających się czasów.Wielkość obrotu też była symboliczna.Dla mnie najważniejszą rzeczą było spotkanie się popytu z podażą, czyli ?zazębienia? się najlepszych ofert kupna z najlepszymi ofertami sprzedaży. Używaliśmy na to francuskiego określenia ? chevauchment, oznaczającego zachodzenie na siebie. Baliśmy się zbyt dużego ?rozstrzelenia? proponowanych cen. Chcieliśmy, by na pierwszej sesji doszło do ustalenia kursów transakcyjnych i to się udało. Na wszystkich spółkach był obrót.Które z sesji na przestrzeni prawie 10 lat szczególnie utkwiły Panu w pamięci?Sesjami, które szczególnie wbiły się w pamięć, są te, na których w 1994 r. mieliśmy do czynienia z objawami krachu giełdowego. Napięcie na GPW po osiągnięciu przez WIG w marcu szczytu i rozpoczęciu fali spadkowej gwałtownie rosło. Indeks spadł z 20 760 pkt. (8 marca) do 11 900 pkt. w kwietniu. 11 i 12 kwietnia napięcie sięgnęło zenitu. WIG na pierwszej z tych sesji stracił 10,7%, a z 24 spółek tylko na 6 zanotowano obrót. Na pozostałych były oferty sprzedaży. Dzień później było jeszcze gorzej, gdyż przy maksymalnych spadkach kursy transakcyjne miało tylko 4 emitentów. Rynek nie mógł osiągnąć równowagi. Podjęliśmy wówczas bardzo odważną decyzję, by na następnej sesji 14 kwietnia zlikwidować widełki cenowe. Nie obyło się wówczas bez krytyki. Odczuwaliśmy dużą presję, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że rynkowi potrzebny jest wstrząs, a inwestorzy muszą się zastanowić, ile są warte akcje. To był najtrudniejszy dla mnie okres. Nikt nie wiedział, co się stanie 14 kwietnia. Ryzyko było bardzo duże. Mogło dojść tego dnia do tak dużego spadku, że wywołałby on masową panikę na rynku. A wtedy skutki byłyby nieobliczalne. Starałem się uspokoić rynek. Równocześnie sam się przygotowywałem na wypadek krachu giełdowego i od osób z giełd zagranicznych uzyskałem szczegółową instrukcję, w jaki sposób zachowywać się w tak ekstremalnych sytuacjach. Przed tą sesją byłem gościem wielu stacji telewizyjnych i radiowych. Uważam, że w pewnym stopniu udało mi się złagodzić napięcie. 14 kwietnia w napięciu czekaliśmy na wyniki. Wszystkie warianty były możliwe. Na drukarce zaczęły pojawiać się wyniki. Pierwsza ze spółek spadła 26%. Następne wyniki były już znacznie lepsze. Wedel nawet wzrósł, a WIG spadł ?tylko? o 6,7%. Byliśmy szczęśliwi. Odczuwaliśmy olbrzymią ulgę. Wiedzieliśmy już, że decyzja o zniesieniu widełek była słuszna. Gdyby się ona nie sprawdziła, to prodobnie nie zajmowałbym dalej stanowiska prezesa.Jakie wnioski wyciągnął Pan z tego wydarzenia?Nie ma nic gorszego na giełdzie niż brak transakcji, gdyż brak ceny giełdowej rodzi niepewność. W tym wypadku zrobiliśmy wszystko, by te ceny były. Gdy kursy transakcyjne zostały wyznaczone, rynek się uspokoił.W ciągu 10 lat tylko jeden raz (w 1993 r.) sesja został odwołana. Jaka była tego przyczyna?Zdarzyło się to podczas mojej podróży do Meksyku na konferencję Międzynarodowej Organizacji Giełd Papierów Wartościowych. Otrzymałem tę wiadomość na lotnisku w Nowym Jorku i postanowiłem zawrócić do Warszawy. Sesja nie odbyła się, gdyż mieliśmy rutynową, comiesięczną zmianę w systemie komputerowym. Wykonywała ją renomowana firma zewnętrzna. Okazało się jednak, że po wprowadzonych zmianach, system po prostu nie zadziałał i musiano sesję odwołać. Chciałbym podkreślić, że polscy inwestorzy są przyzwyczajeni do tego, że warszawska giełda działa bezawaryjnie i wszelkie nasze problemy wywoływały i chyba nadal wywołują nadmierne reakcje. Na innych giełdach awarie zdarzają się znacznie częściej. Według danych Międzynarodowej Federacji Giełd Papierów Wartościowych, średnio giełdy na świecie mają wskaźnik dostępności na poziomie 99,7, co znaczy, że system nie działa średnio 8 godzin w roku. GPW prawie każdego roku była powyżej tej średniej.Na jednej z sesji zmuszeni zostaliście do przeprowadzenia ręcznej dogrywki. Dlaczego?Została wtedy zakłócona łączność z domami maklerskimi. Zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie dogrywki na giełdowym parkiecie. Dzisiaj żałuję, że nie było wówczas żadnej ekipy telewizyjnej, gdyż ruch na parkiecie był wówczas ogromny.Z pewnością emocjonująca dla Pana była sesja 17 listopada ubiegłego roku, na której uruchomiono nowy system komputerowy Warset. Czy obawiał się Pan, że debiut może się nie udać?Ta sesja była dla mnie od początku do końca bardzo nerwowa. Do uruchomienia systemu byliśmy dobrze przygotowani, chociaż jego wdrożenie było trudniejsze niż przypuszczałem. Start był całkowicie udany. Potknięciem okazał się tylko błąd ludzki przy obliczaniu jednego z indeksów. Byłem jednak bardzo usatysfakcjonowany sesją. Ogromny wysiłek włożony w ciągu prawie 3 lat zakończył się sukcesem. Bardzo mile wspominam udaną premierę Warsetu.Pierwsze sesje na GPW odbywały się tylko raz w tygodniu, we wtorki. W miarę rozwoju rynku kapitałowego sesji przybywało i pod koniec 1994 r. można było już handlować pięć razy w tygodniu. Sesję sukcesywnie też przedłużano. Obecnie akcjami można handlować od 10.00 do 16.10. Czy sesje w przyszłości będą trwać 24 godziny na dobę?Istnieje obecnie ambitny projekt globalnego porozumienia 10 największych giełd, gdzie obrót papierami przesuwałby się z giełdy na giełdę od Ameryki poprzez Azję i Europę i ponownie do Ameryki. Wówczas mielibyśmy notowania ciągłe papierami przez 24 godziny, ale na różnych giełdach. Oznacza to, że każda z kolejnych giełd kończy swoją sesję i przekazuje obrót następnej.Jak będą wyglądały sesje w Warszawie za 2?3 lata?Myślę, że wtedy będziemy już obecni w jednym z tworzących się europejskich sojuszy. Rytm sesji będą zatem wyznaczały obowiązujące w sojuszu standardy. Z pewnością sesja będzie dłuższa, gdyż godziny handlu zostaną dostosowane do godzin, w jakich są otwarte giełdy zachodnioeuropejskie.Dziękuję za rozmowę