To poważne kwoty, ale nadal stosunkowo niewielkie w zestawieniu ze skalą naszej gospodarki. Dopiero w styczniu tego roku zadłużenie gospodarstw domowych z tytułu kredytów mieszkaniowych przekroczyło 80 mld zł. To nadal mniej niż 8 proc. produktu krajowego brutto Polski. Na Zachodzie stosunek portfela kredytów hipotecznych do PKB jest kilka razy większy niż u nas. To skłania wielu ekspertów do opinii, że w najbliższych latach powinniśmy się spodziewać utrzymania wysokiej dynamiki przyrostu kredytów na mieszkania.
Dotychczas motorem wzrostu tego rynku były kredyty walutowe. Dzięki dużej różnicy w stopach procentowych między Polską a Szwajcarią (dawniej strefą euro) kredyty walutowe były znacznie tańsze od złotowych. Charakteryzowała je również większa dostępność. Dynamika kredytów złotowych zaczęła "gonić" pożyczki w walutach dopiero w ubiegłym roku. Powód? Różnica w oprocentowaniu stopniowo maleje (czytaj niżej). Poza tym działania w kierunku ograniczenia skali przyrostu kredytów walutowych podjął nadzór bankowy, którzy nakazał bankom wdrożenie tzw. rekomendacji S. Nadzorcy obawiali się, że duża deprecjacja złotego może być powodem dużych problemów nie tylko tych osób, które spłacają kredyty w walutach (spadek kursu złotego powoduje wzrost wyrażonej w złotych raty), ale również banków, a w konsekwencji także ludzi, którzy zdeponowali w bankach swoje oszczędności.
Komentarze
Emil Szweda
Analityk firmy pośrednictwa finansowego Open Finance
Realne zagrożenie
Nie można bagatelizować ryzyka niewypłacalności części osób spłacających kredyty hipoteczne, szczególnie te denominowane we frankach. Jeśli wystąpią problemy, będzie to wyłącznie wina banków. W niektórych przypadkach podejście do zdolności kredytowej jest naprawdę bardzo wyśrubowane. Najlepiej dowodzi tego przykład zdolności kredytowej, jaką może osiągnąć np. osoba zarabiająca miesięcznie 4 tys. zł netto. W zależności od banku jest w stanie uzyskać od 160 do 280 tys. zł, różnica jest ogromna.
Dodatkowo ryzyko kursowe w ostatnim czasie bardzo wzrosło. Raty kredytów we frankach od marca ubiegłego roku do marca tego roku już podwyższyły się o 13 proc. Gdyby więc doszło do osłabienia złotego w efekcie wycofywania się inwestorów zagranicznych z naszego rynku, część kredytobiorców, szczególnie tych, którzy zadłużyli się przed wejściem w życie Rekomendacji S, mogłaby mieć kłopoty.
Maciej Kossowski
analityk Firmy pośrednictwa kredytowego Expander
Złoty jest stabilny, to najważniejsze
Podwyżka stóp procentowych w Szwajcarii (wczoraj Bank Szwajcarii podniósł je o kolejne 0,25 pkt proc., do 2,25 proc. - przyp. red.), a także perspektywa wzrostu stóp w Polsce nie niosą ze sobą ryzyka zachwiania zdolności kredytowej klientów polskich banków. Są to niewielkie ruchy i nie można ich porównać do tego, co działo się w Stanach Zjednoczonych, gdzie bank centralny w ciągu niecałych trzech lat podniósł stopy z 1 proc. do 5,25 proc. Wzrosty stóp, z jakimi mają do czynienia polscy kredytobiorcy, przekładają się na zwiększenie miesięcznej raty o kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt złotych. Dużo bardziej groźne dla spłacających kredyty denominowane we frankach są wahania kursowe, a szczególnie osłabienie złotego. Ostatnie zamieszanie na giełdach, a także wycofywanie się inwestorów z rynków wschodzących pokazało jednak, że cenią oni sobie naszą walutę, bo mimo zawirowań złoty pozostał stabilny. I to właściwie jest ważniejsze dla zadłużonych we frankach niż wzrost stóp.
Artur Pietraszewski
partner w firmie reas, zajmujĄcej się dorAdztwem na rynku nieruchomości
W Cannes nastroje doskonałe
Z perspektywy największych targów nieruchomości na świecie MIPIM
w Cannes, na których obecnie jestem, widać, że rynek nieruchomości w Europie ma się doskonale. I, sądząc po śmiałych i bardzo kapitałochłonnych projektach, jakie są tu prezentowane, nic nie zapowiada, aby miał mieć jakieś kłopoty. Dodatkowo tworzy się bardzo perspektywiczny rynek wschodni, który charakteryzują nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o pozyskanie kapitału. Szczególnie mam tu na myśli Rosję, chociaż na targach silnie promują się również Ukraina i Litwa. Nic nie wskazuje na to, by kazus amerykański miał przestraszyć inwestorów w Europie. Poza tym liczącego 15-17 lat polskiego rynku nieruchomości nie da się porównywać do tego, co jest w USA. To nie ten etap rozwoju. Nasz rynek wciąż jest bardzo młody. Dodatkowo warto pamiętać, że zawsze kłopoty na giełdach powodowały, że inwestorzy z większą uwagą zaczynali się przyglądać nieruchomościom.
Leszek Auda
Zarządzający w ING TFI
Polska to nie Stany
Jestem przekonany, że problemy w Stanach Zjednoczonych nie powinny mieć przełożenia na nasz rynek. U nas ceny nieruchomości wciąż rosną, a tam od kilku już miesięcy spadały. Nic więc dziwnego, że część Amerykanów w sytuacji, gdy wartość kredytu zdecydowanie przekroczyła wycenę nieruchomości, zdecydowała się ogłosić upadłość i nie spłaca kredytu. W Polsce kredyty hipoteczne wciąż nie są jeszcze tak popularne jak za Atlantykiem czy w Europie Zachodniej i śmiało można przyjąć, że do tej pory brały je głównie osoby lepiej sytuowane. Banki nie dotarły jeszcze do klientów najbardziej ryzykownych - to kolejny powód, dla którego nie da się porównywać Polski ze Stanami Zjednoczonymi. Sprzyja nam również bardzo dobra sytuacja gospodarcza.
Chociaż zawsze istnieje pewne ryzyko, że wśród inwestorów zapanuje jakaś moda i mogą to być globalne obawy co do jakości kredytów hipotecznych czy inwestowania w nieruchomości, prawdopodobieństwo spełnienia się takiego scenariusza uważam jednak za znikome.