Gdyby uwagę zwracać jedynie na poziom zamknięcia WIG-u na koniec każdego miesiąca, to kwiecień bezsprzecznie przyniósł kontynuację trendu spadkowego. Wartość tego indeksu na koniec ostatniej sesji miesiąca była najniższa od października 2006 r., co jest dowodem na to, że widmo bessy wciąż unosi się nad giełdowym parkietem.
Poziomy WIG-u na koniec miesiąca to jednak tylko część pełnego obrazu sytuacji. Przyjrzenie się dziennym zmianom indeksu pokazuje, że o ile w dłuższej perspektywie tendencja spadkowa nie została przekreślona, o tyle w skali kilku miesięcy kwiecień przedłużył okres stabilizacji notowań i zmniejszania się zmienności. Zjawiskom tym towarzyszy spadek obrotów.
Chociaż WIG zakończył kwiecień na minusie, to i tak znajduje się nadal na poziomie z połowy stycznia, co uprawnia do stwierdzenia, że rynek utkwił w trzymiesięcznym trendzie bocznym. Tym samym wciąż brak odpowiedzi na pytanie, czy inwestorzy sprzedający akcje w czasie styczniowej paniki popełnili kardynalny błąd. W ramach trendu bocznego widać ponadto spadek zmienności. Odległość między kolejnymi dołkami i szczytami jest coraz mniejsza. Podczas gdy lutowy szczyt WIG-u był położony 12,8 proc. powyżej styczniowego dołka, marcowy dołek ukształtował się 10,4 proc. poniżej lutowego maksimum, a kwietniowy szczyt znalazł się 8,8 proc. powyżej marcowego minimum, to kwietniowy dołek ukształtował się jedynie 7,2 proc. poniżej wcześniejszego maksimum.
O spadku zmienności świadczy też prosty wskaźnik - szerokość 40-sesyjnego kanału cenowego. Na kanał taki składają się dwie linie - górna to maksimum WIG-u z ostatnich 40 sesji, zaś dolna do minimum indeksu z tego samego okresu. Im bliżej siebie są te linie, tym mniejsza szerokość kanału i tym mniejsze wahania rynku. Okazuje się, że obecnie szerokość kanału wynosi jedynie 10,5 proc., podczas gdy w połowie stycznia przekraczała 39 proc.
W tej sytuacji jedno wydaje się pewne - po tak długotrwałych okresach zastoju notowań przychodzi zazwyczaj wyjątkowo silny ruch.