Od czasu styczniowej fali wyprzedaży minęły już ponad 3 miesiące. Zastój notowań w naturalny sposób wywołuje pytania o kryteria, których spełnienie uprawni do ogłoszenia końca bessy. W tych rozważaniach kluczowy może okazać się trafny dobór indeksu do analizy.
Przebieg trendu spadkowego wyraźnie podważył znaczenie WIG20 jako głównego wskaźnika koniunktury na GPW. O ile indeks ten jest najbardziej popularny i stanowi instrument bazowy dla kontraktów terminowych, o tyle jednocześnie trendy, w jakim podąża, są niskiej jakości. Dlaczego? Po indeksie blue chips spodziewać się można błędnych sygnałów co do zmiany tendencji, pamiętając choćby sposób, w jaki zachowywał się on w październiku ub.r. WIG20 zdołał wówczas poprawić szczyt hossy, co wprowadziło sporo zamieszania, ale okazało się ostatecznie typową pułapką.
Bardziej przydatne w ocenie koniunktury na szerokim rynku są indeksy małych i średnich spółek. Ich cechą jest większa stabilność trendów, bez względu na to, czy są to trendy wzrostowe, czy spadkowe. Przez stabilność należy rozumieć brak błędnych sygnałów wynikających z wyjątkowo silnych korekt. Przykładowo: w przypadku sWIG80 (a wcześniej WIRR-u) doskonale sprawdza się od lat bardzo proste narzędzie, jakim jest roczna średnia krocząca.
Położenie indeksu względem niej jest wymownym wyznacznikiem tego, czy panuje hossa, czy bessa. Gdyby dało się inwestować w ten indeks, to strategia oparta na przecięciach rocznej średniej pozwoliłaby od początku 1996 r. zamienić 1 tys. zł w ponad
36 tys. zł.