Służbę zdrowia czeka kolejne oddłużenie za publiczne pieniądze. Poinformował o tym w piątek minister finansów Jan Vincent-Rostowski, który wreszcie doszedł do porozumienia z minister zdrowia Ewą Kopacz. Rząd liczy, że dzięki oddłużeniu do końca 2010 roku wszystkie placówki ochrony zdrowia, czyli aż 1650 szpitali i przychodni (poza resortowymi), zostaną przejęte przez samorządy lokalne. To warunek skorzystania z oddłużenia.
Część z długów spłaci bezpośrednio budżet, część zostanie "zrolowana" dzięki preferencyjnym kredytom. Koszt całej operacji może sięgnąć nawet 5 mld zł. Na umorzenie zobowiązań szpitali względem ZUS, urzędów skarbowych i innych państwowych instytucji budżet wyda ok. 3 mld zł (będą regulowane według stanu na 31 grudnia 2007 r.). Reszta to koszty zwolnień z podatku CIT, ewentualnych umorzeń kredytów i usług eksperckich.
- W przypadku 160 najbardziej zadłużonych szpitali sfinansujemy indywidualną diagnozę problemu i opracowanie programu restrukturyzacji - zapowiada Kopacz. Dodaje, że problem pozostałych 6 mld zł długów zostanie rozwiązany przez preferencyjne kredyty. Tak jak w przypadku poprzednich programów restrukturyzacji, część z nich może zostać umorzona na koszt państwa.
- Zaplanowaliśmy poręczenia kredytów dla szpitali z krajowego funduszu poręczeń i funduszu poręczeń Unii Europejskiej - zapowiada Vincent-Rostowski. Jego zdaniem, to dobra inwestycja, bo przekształcone w spółki szpitale nie będą się już dalej zadłużać dzięki zmianom w zarządzaniu oraz wyższym kontraktom z NFZ. - Wypracowany z resortem zdrowia mechanizm gwarantuje uszczelnienie systemu, a to było ostatecznym warunkiem podjęcia decyzji o podwyższeniu od 2010 r. składki zdrowotnej o 1 procent. W najbliższych latach z tego tytułu będzie dodatkowe 15 mld zł na ochronę zdrowia - twierdzi minister finansów.
Zachętą do jak najszybszego przekształcenia w spółkę ma być zwolnienie z podatku od firm. - Będzie obowiązywać od stycznia 2009 r. do końca 2010 r. Jeśli ktoś przekształci się w maju przyszłego roku, to nie zapłaci podatku przez kilkanaście miesięcy - mówi Kopacz.