Może wysoka inflacja nie jest kwestią polityczną, ale drożejące paliwa już niewątpliwie są. Na całym świecie rządy zastanawiają się nad tym, jak powinny zareagować na coraz wyższe ceny ropy naftowej, podczas gdy o konieczności takich działań coraz częściej przypominają im protesty społeczne. Problem nie ogranicza się wyłącznie do krajów rozwijających się, lecz również bogatych gospodarek wysoko rozwiniętych. Najlepszym dowodem niech będzie choćby to, że w ostatnich dniach przeciw wysokim cenom paliw protestowali już francuscy rybacy oraz brytyjscy kierowcy ciężarówek.
Zresztą nie ma co szukać daleko, bo problem właśnie dotarł również nad Wisłę i zaprząta głowy polskim politykom oraz Ministerstwu Finansów. W odpowiedzi na rosnące ceny ropy pojawił się pomysł obniżenia stawki podatku akcyzowego na paliwa, tak aby złagodzić ich negatywny wpływ na budżety gospodarstw domowych. Nie trzeba być wyjątkowo przenikliwym, żeby się domyślić, że propozycja ta nie spodobała się resortowi finansów, który szybko przedstawił listę argumentów przeciw obniżce podatków. Oprócz tradycyjnych argumentów o koszcie dla budżetu pojawiły się również głosy przekonujące, że obniżka podatków może zostać wykorzystana przez firmy paliwowe do zwiększenia marż. Właśnie perspektywa nieskuteczności obniżki akcyzy przekonała (podobno) premiera do wstrzymania się od zmian w podatkach. Chociaż argument ten jest niewątpliwie mocny i łatwo trafia do wyobraźni, są również inne powody, dla których akcyza na paliwa nie powinna być obniżana.
Przede wszystkim obniżka podatku nie rozwiąże istniejącego problemu. Rosnące ceny ropy naftowej to nie tylko efekt ograniczonej podaży, lecz przede wszystkim wynik wzrostu zużycia paliw na świecie. Dlatego potrzebny jest mechanizm, który doprowadziłby do bardziej przemyślanego wykorzystywania energii oraz zmniejszenia popytu na ropę naftową. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, takim "mechanizmem" jest na przykład wzrost cen paliw, a nie ich spadek. Obniżając podatki lub decydując się na dopłaty do paliw, rząd zrobiłby coś wręcz odwrotnego, oddalając w czasie moment dostosowania po stronie popytu, a jednocześnie przedłużając okres nieefektywnego wykorzystania energii.
Bez wzrostu cen trudno oczekiwać zmniejszenia nierównowagi między podażą oraz popytem na paliwa. W końcu złoża ropy mają swój ograniczony zasięg i wielkość, a znaczne zwiększenie wydobycia w krótkim okresie wydaje się mało prawdopodobne. Do tego dochodzi dynamiczny rozwój gospodarek wschodzących. Obecnie po chińskich drogach jeździ około 30 milionów samochodów osobowych, podczas gdy do 2020 roku ta liczba ma się zwiększyć cztero-, pięciokrotnie. Do tego dochodzi również szybko rosnący przemysł w krajach rozwijających się, który również zwiększa zapotrzebowanie na energię.
Gdyby spojrzeć na dyskusję toczącą się w ostatnich latach w kręgach ekonomicznych na świecie, rozważanym rozwiązaniem jest nie tyle obniżka, co raczej podwyżka podatków od paliw. Jeden z profesorów ekonomii na Harvardzie, Greg Mankiw, prowadzi nawet na swoim blogu listę znanych osób opowiadających się publicznie za takim rozwiązaniem (tzw. Klub Pigou). Wyższe ceny benzyny miałyby mieć między innymi korzystny wpływ na środowisko oraz skalę zakorkowania miast. Oczywiście postulaty te dotyczą Stanów Zjednoczonych, gdzie podatki od paliw są znacznie niższe niż w Polsce, jednak sama dyskusja pokazuje kierunek proponowanych zmian.