Ameryka niecierpliwie cz eka na nowego Reagana

Obaj kandydaci do Białego Domu lubią podkreślać, że ich wizje polityki ekonomicznej mocno się różnią. Ale żaden z nich wydaje się nie mieć przekonującego pomysłu na ożywienie zamierającej aktywności gospodarczej Amerykanów

Aktualizacja: 27.02.2017 05:34 Publikacja: 31.10.2008 04:52

Spadek PKB nie zdarzył się przez przypadek - jest bezpośrednim rezultatem faworyzującej Wall Street polityki administracji Busha, którą John McCain popierał przez osiem lat

i którą chce kontynuować.

Barack obama

Dzisiejszy komunikat o tym,

że w III kwartale PKB spadł o 0,3 proc.,

potwierdza to, o czym Amerykanie

już wiedzą: gospodarka się kurczy.

Barack Obama przyspieszyłby ten kurs.

john McCain

To, kto zostanie prezydentem USA, może mieć ogromne znaczenie dla gospodarki. Ostatnie tygodnie przypomniały o tym wymownie. To George W. Bush przeforsował przyjęcie dwóch "pakietów stymulacyjnych", to jego administracja zdecydowała się na nacjonalizację największych krajowych instytucji finansowych. On wreszcie wywierał presję na Kongres, by zezwolił na wykup od banków "toksycznych" aktywów.

Mimo wszystkich tych ruchów ekonomiści zgadzają się, że banki czekają jeszcze długie miesiące terapii szokowej, a - co gorsza - recesja w USA jest już faktem. W tej sytuacji oczy przeciętnych Amerykanów zwracają się w stronę dwóch osób, z których każda zapewnia, że zna receptę na kryzys. Recepty te sprowadzić można do wspólnego dla nich hasła: "niższe podatki dla zwykłych ludzi, ostrzejsze regulacje dla Wall Street". John McCain wydaje się nieco bardziej wiarygodny jeśli chodzi o rozluźnienie polityki podatkowej. Po Baracku Obamie można spodziewać się spełnienia obietnic o bardziej aktywnej roli rządu.

Wraz z nasileniem się kryzysu finansowego coraz częściej powraca w kampanii wyborczej nazwisko Ronalda Reagana. Dla liberałów (w amerykańskim znaczeniu tego terminu) obecne problemy to konsekwencja rozpoczętego przez niego procesu deregulacji gospodarki. Konserwatyści przypominają, że on także po swojej elekcji musiał stawić czoła kryzysowi gospodarczemu i że egzamin ten zdał. Wszyscy zgadzają się, że jego polityka, a jeszcze bardziej duchowe przywództwo, przezwyciężyły apatię społeczeństwa i wyzwoliły siły potrzebne do powrotu na ścieżkę szybkiego wzrostu. Choć dziś obaj kandydaci do prezydentury starają się prezentować jako charyzmatyczni liderzy, za okrągłymi sloganami dość ciężko odnaleźć konkrety mogące rokować na powtórzenie sukcesu Reagana.

W ostatnich tygodniach problemy gospodarki zdominowały kampanię przed wtorkowymi wyborami. Teoretycznie tendencja ta powinna uderzyć w McCaina, który "wyspecjalizował się" w zagadnieniach bezpieczeństwa narodowego. Wszystko wskazuje na to, że z kilku powodów tak się nie stało. Po pierwsze dlatego, że kandydat republikanów wyczuł, skąd wieje wiatr - i uderzył w tony bardziej populistyczne. Po drugie, i Obama nie przedstawił przekonującej strategii na czas kryzysu, a niektóre z jego wypowiedzi, jak np. ta o "dzieleniu się bogactwem" naraziły go na oskarżenia o "socjalizm". Czarnoskóry senator musiał złagodzić swoją postawę i w konsekwencji obaj politycy spotkali się gdzieś w okolicach politycznego centrum. Dlatego konkretne ich postulaty różnią się od siebie mniej niż stojące za nimi filozofie polityczne.

Cięcia i jeszcze raz cięcia

I demokrata, i republikanin odrobili tę część pracy domowej, która dotyczy polityki fiskalnej, przedstawiając ostatecznie dość spójne propozycje zmian. Różnice w tej części ich programów tak podsumował tygodnik "The Economist": "Cięcia podatkowe Busha poszerzyły lukę w dochodach po opodatkowaniu, która i tak rosła z powodu sił działających w gospodarce. Obama trochę by ją zawęził; McCain jeszcze poszerzył."

Kluczowa dla polityki fiskalnej będzie odpowiedź na pytanie, co dalej z ulgami przeforsowanymi przez George?a Busha w latach 2001 i 2003. Dotyczą one m.in. podatków od wynagrodzeń, zysków kapitałowych i dywidend. Wygasają z końcem 2010 r., a do tego czasu pozwolą podatnikom zaoszczędzić około 1,35 bln dolarów. John McCain stawia sprawę jasno: Kongres musi uchwalić przedłużenie obowiązywania wszystkich ulg. Jego deklaracje brzmią wiarygodnie, bo senator z Arizony wprawdzie głosował przeciw "cięciom Busha", ale motywował to koniecznością zachowania dyscypliny budżetowej, a później opowiedział się za przedłużeniem ich obowiązywania. McCain chciałby dołożyć do tego obniżkę podatku dochodowego od przedsiębiorstw z 35 do 25 proc. oraz umożliwić firmom wliczanie do kosztów pełnych wydatków na sprzęt o okresie amortyzacji od 3 do 5 lat. Proponuje także ulgi związane z wydatkami na badania i rozwój, a rodzicom - zwiększenie ulg na dzieci. Zdaniem większości ekonomistów, cały pakiet może wesprzeć wzrost gospodarczy, przede wszystkim poprzez pobudzenie inwestycji (podobne rozwiązania zadziałały za rządów Reagana), choć najbardziej pomoże najbogatszym.

Plan Obamy jest nieco bardziej skomplikowany. Kandydat demokratów zapowiada utrzymanie obowiązywania "cięć Busha", ale tylko dla gospodarstw domowych o dochodach poniżej 250 tys. dolarów rocznie. Podatek dochodowy dla najbogatszych np. wzrósłby z 33 do 36 lub z 35 do 39,6 proc. Z drugiej strony Obama zapowiedział wprowadzenie kwoty wolnej od podatku dla najbiedniejszych oraz całkowite jego zniesienie wobec słabiej uposażonych emerytów. Ulgi otrzymałyby też małe firmy (zwłaszcza te podejmujące inwestycje), uboższe rodziny oraz bezrobotni.

Dla klasy średniej

i robotników

Zdaniem demokratów, propozycje ich kandydata oznaczają zmniejszenie obciążeń fiskalnych dla ponad 90 proc. Amerykanów, których morale podkopały spadek cen domów, inflacja i wzrost bezrobocia. Wraz z innymi elementami ekonomicznej agendy Obamy proponowana przez niego polityka fiskalna ma doprowadzić do wzrostu popytu wewnętrznego. Liberalny - w terminologii europejskiej: socjalliberalny - think-tank Citizens for Tax Justice oszacował, że w kieszeni biedniejszej połowy społeczeństwa zdecydowanie więcej pozostawi zwycięstwo demokraty niż republikanina. O ile uda mu się zrealizować wszystkie obietnice wyborcze, co nie będzie łatwe. Sztuka ta nie udała się nawet Franklinowi Delano Rooseveltowi, którego rządy przypadły na okres Wielkiego Kryzysu, a który dysponował w Kongresie ogromną demokratyczną większością.

Pomysły Baracka Obamy na walkę z recesją w zasadzie ograniczają się do polityki fiskalnej oraz wsparcia dla rodzin najciężej odczuwających skutki wzrostu kosztów kredytu. Zaproponował on wprowadzenie 90-dniowego moratorium na zajmowanie przez banki domów niektórych niewypłacalnych kredytobiorców. Chce umożliwić obywatelom bezpłatne wycofanie do 15 proc. pieniędzy złożonych na rachunkach emerytalnych, by zwiększyć ich płynność finansową. Zaproponował wreszcie utworzenie funduszu o wartości 25 mld dolarów na finansowanie - de facto - robót publicznych, choć ostatnio nie wraca do tego postulatu.

Wiele wskazuje, że to, któremu z kandydatów przypadnie miejsce w Białym Domu, zależy od wyników w czterech sąsiednich, "spornych" stanach: Pensylwanii, Ohio, Indianie i Michigan. To na tym obszarze zlokalizowane są wielkie centra przemysłowe, które najbardziej ucierpiały na konkurencji z producentami z Trzeciego Świata. Obama oferuje tamtejszym robotnikom jasne remedium: wyższe cła, plus rozwiązania zniechęcające firmy do przenoszenia produkcji za granicę. Jak podliczył Cato Institute, poparł on jedynie cztery z 11 umów o wolnym handlu, nad którymi przyszło mu głosować. McCain wręcz przeciwnie - był za w przypadku 35 z 40 porozumień.

Banki mogą spać spokojnie

Ekonomiczny program kandydata republikanów jest jeszcze chudszy niż Obamy. Poza cięciami w podatkach i werbalnym poparciem dla deregulacji działalności gospodarczej, McCain zaproponował dwie inicjatywy. Po pierwsze chce, by rząd skupował od banków złe długi hipoteczne. Koszty mogłyby zostać pokryte z puli 700 mld dolarów przewidzianej w "planie Paulsona" na wykup "toksycznych" papierów wartościowych od banków. Po drugie, zaproponował powołanie specjalnej instytucji, która pomagałaby w restrukturyzacji długów przedsiębiorstwom zagrożonym bankructwem.

Ci, których razi niesłychane rozszerzenie aktywności rządu federalnego podczas kryzysu, raczej nie mają co liczyć na zasadnicze zmiany. Dziś zarówno Obama, jak McCain są zwolennikami państwowej pomocy dla banków. Takie stanowisko zajęli dopiero w ostatniej fazie kryzysu, po bankructwie Lehman Brothers. Wcześniej zarzekali się, że nie można pieniędzmi podatników płacić za chciwość i głupotę bankierów. Zdanie zmienili, gdy przed faktami dokonanymi postawili ich Bush i Paulson. Teraz chcą podwyższenia wymogów informacyjnych oraz wymaganych współczynników kapitałowych. Obaj wzywają do integracji agencji nadzorujących banki i rynki finansowe, choć obaj też odmawiają konkretów na ten temat. Jeśli była między kandydatami jakaś różnica w podejściu do obecnego kryzysu, to taka, że McCain pochwalił obecną administrację, że pozwoliła upaść Lehmanowi, który, notabene, był jednym z największych sponsorów kampanii Obamy.

Budżet w opałach

Obiecywane zmniejszenie obciążeń na rzecz państwa przy jednoczesnych nowych wydatkach (zwłaszcza u Obamy) bardzo ważnym czyni pytanie o deficyt budżetowy, który i tak w zakończonym 30 września roku budżetowym wzrósł z 1,2 do 3,2 proc. PKB. Wpływowa organizacja National Taxpayers Union ocenia, że - zgodnie z przedstawionymi programami - ani McCain, ani Obama deficytu nie zmniejszą. Na szczególnie cierpką ocenę zasłużył sobie ten drugi. Analityk NTU Demian Brady wskazuje, że spośród przedstawionych przez demokratę planów cięć wydatków da się zweryfikować 1/3 i dadzą one budżetowi 92 mld dolarów. Tymczasem przedstawione przezeń cięcia podatkowe i inne programy mają kosztować 384 miliardów. W przypadku McCaina wpływy do państwowej kasy zmalałyby zapewne jeszcze bardziej. Jednocześnie zapowiedział on... zrównoważenie budżetu. Tymczasem poza wypowiedziami nieprzychylnymi programom opieki społecznej praktycznie nie zaprezentował żadnego planu redukcji wydatków. Jednak republikanin jest w tej kwestii bardziej wiarygodny niż jego rywal. Podczas swojej 22-letniej obecności w Senacie dał się poznać jako zdecydowany zwolennik dyscypliny budżetowej, konsekwentnie głosował przeciw wydatkom dyktowanym przez doraźne potrzeby polityczne kongresmenów.

Konkretne propozycje Obamy i McCaina są jak widać częściowo zbieżne. Wiele wskazuje jednak na to, że w rzeczywistości ich poglądy są nieco bardziej oddalone od centrum. Jeśli krytykujący fundamenty amerykańskiej gospodarki Obama zdecydowanie wygra i nieco rozszerzy swą agendę, może stać się najbardziej lewicowym prezydentem USA od czasu Lyndona Johnsona. Z kolei jeżeli zwycięży McCain i uda mu się przekonać do współpracy demokratyczny Kongres, możemy mieć niewielką choćby nadzieję na dalszy ciąg "rewolucji Reagana".

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy