Jak ocenia pan sytuację na wykresie WIG i jakie perspektywy w 2015 r. ma przed sobą szeroki rynek GPW?
Ponadroczny marazm, w jaki popadł WIG, wynika z dwóch kluczowych i niezależnych od rodzimych inwestorów czynników. Po pierwsze, europejskie emerging markets cały czas tkwią w konsolidacji i ostatnio są dodatkowo dołowane przez przecenę w Moskwie. Gdy na EM zakończy się korekta płaska, to nad Wisłą pojawi się właściwy trend wzrostowy.
Po drugie, DAX wciąż buduje horyzont, z którego powinien wyjść górą, a moment rozpoczęcia nowej fali hossy na Deutsche Börse uzależniony jest od szczytu na odwrotnie skorelowanym rynku bundów. Na razie notowania niemieckich obligacji rosną, ale miejsca na wzrost nie pozostało dużo. Moim zdaniem należy się przygotować na uwolnienie kapitału z bezpiecznej przystani na rynku długu na rzecz niemieckich akcji.
Co to oznacza dla Warszawy?
Jak wiadomo, w ślad za Xetrą oraz indeksami mDAX i sDAX pójdą warszawskie WIG, dlatego należy sądzić, że 2015 r. okaże się okresem sprzyjającym wzrostowi na naszej giełdzie. Na wykresie WIG jest coś, co napawa optymizmem – na poziomie 53 400 pkt znajduje się otwarte okno bessy, które zgodnie z „teorią magnetyczności luk" powinno wciągać do siebie rynek.