Wielką Brytanię od Grecji dzieli przepaść: własna waluta

Obawy o stan brytyjskich finansów publicznych i tamtejszej gospodarki ciążą na notowaniach funta. Na dłuższą metę może to przynieść korzyści, pobudzając eksport

Publikacja: 06.03.2010 06:40

Silna deprecjacja funta mogłaby Wielkiej Brytanii zaszkodzić, gdyby zraziła inwestorów do lokowania

Silna deprecjacja funta mogłaby Wielkiej Brytanii zaszkodzić, gdyby zraziła inwestorów do lokowania kapitału w City i rozbudziła inflację. W takiej skali, jak dotąd, jest jednak korzystna. Może pobudzić brytyjski eksport i wspomóc gospodarkę.

Foto: Bloomberg

Grecja stanęła twarzą twarz z dotkliwymi konsekwencjami tego, gdy wierzyciele mówią: miarka się przebrała. Wielka Brytania być może nie jest następna w kolejce, ale nie stoi daleko – powiedział we wtorek Kenneth Clarke, minister finansów w konserwatywnym rządzie premiera Johna Majora w latach 1993–1997.

Odniósł się w ten sposób do gwałtownej deprecjacji brytyjskiego funta z przełomu lutego i marca, co analitycy tłumaczyli obawami inwestorów o stan finansów publicznych Wielkiej Brytanii. W ciągu dziesięciu sesji brytyjska waluta straciła wobec dolara ponad 5 proc., przełamując po raz pierwszy od maja barierę 1,50 GBP/USD (przed kryzysem, za funta można było kupić nawet 2 dolary). Zanotowała przy tej okazji pierwszą od niemal półtora roku sześciodniową passę spadkową.

Mimo to ostrzeżenia Clarke’a wydają się wyolbrzymione, nie mówiąc już o bardziej alarmistycznych wypowiedziach części komentatorów wskazujących, że Wielkiej Brytanii grozi kryzys walutowy, lub że jest to „kolejna Grecja”. Wbrew kilku powierzchownym podobieństwom na finansowej mapie świata kraje te leżą jeszcze dalej niż na geograficznej.

[srodtytul]Rynki nie lubią niepewności[/srodtytul]

Najważniejsza w tym kontekście analogia między Grecją i Wielką Brytanią to wysokość ich deficytów budżetowych. Według szacunków Komisji Europejskiej, luka w finansach publicznych Grecji wyniosła w ubiegłym roku 12,7 proc. PKB, o 5 pkt proc. więcej niż rok wcześniej. W kończącym się w marcu roku fiskalnym 2009 deficyt budżetowy Wielkiej Brytanii sięgnie najprawdopodobniej 12,8 proc. PKB, najwięcej spośród państw UE. Rok wcześniej było to 7,1 proc. PKB.

O ile jednak Grecja pod presją Brukseli już zapowiedziała kroki oszczędnościowe (planowana jest m.in. obniżka płac w sektorze publicznym oraz podwyżka akcyzy na paliwo i podatku VAT), które w tym roku mają zmniejszyć deficyt budżetowy do 8,7 proc. PKB, w przypadku Wielkiej Brytanii uporządkowanie finansów publicznych wydaje się bardziej odległe.

Wprawdzie laburzystowski rząd też poczynił w tym kierunku pewne kroki (np. od kwietnia stopa podatku dla najbogatszych wzrośnie z 40 do 50 proc.), ale wstrzymał się od zdecydowanego „zaciśnięcia pasa”. Jak tłumaczy, mogłoby to podkopać kruche wciąż ożywienie gospodarcze.

W efekcie, jak wskazują ostatnie dane, stan finansów Wielkiej Brytanii nadal się pogarsza. Okazało się np., że nawet w styczniu, który tradycyjnie był miesiącem nadwyżek, brytyjski budżet był pod kreską. Według prognoz w roku fiskalnym 2010 niedobór w brytyjskim budżecie pozostanie na poziomie powyżej 12 proc. PKB

Posiadacze brytyjskich obligacji do niedawna mogli liczyć, że podejście rządu zmieni się po wyborach parlamentarnych, które muszą się odbyć najpóźniej do początku czerwca. Pewne wydawało się bowiem zwycięstwo Partii Konserwatywnej, która nie tylko zapowiadała daleko idące kroki oszczędnościowe, ale też była pod tym względem wiarygodna: w latach 90. udało się jej skutecznie zniwelować dziurę budżetową.

Najnowsze sondaże wskazują jednak, że przewaga torysów nad laburzystami stopniała do 2–5 pkt proc., podczas gdy w ubiegłym roku sięgała momentami 26 pkt proc. Gdyby wybory odbyły się dziś, w Wielkiej Brytanii powstałby zapewne pierwszy od ponad 30 lat gabinet mniejszościowy, co utrudniłoby uchwalenie koniecznych do uporządkowania budżetu reform.

Niewykluczone nawet, że w związku z zawiłościami ordynacji wyborczej większość mandatów zdobędzie Partia Pracy. Obawami o następstwa parlamentarnego pata analitycy tłumaczyli eskalację wyprzedaży funta z początku tygodnia.

[srodtytul]Inwestorzy okazują cierpliwość[/srodtytul]

Zbliżone deficyty budżetowe Grecji i Wielkiej Brytanii zasłaniają jednak fundamentalne różnice między tymi krajami. Londyn rozpoczynał kryzys z długiem publicznym na poziomie zaledwie 44 proc. PKB, podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej wynosiła 59 proc., a dla strefy euro 66 proc. W Grecji wskaźnik ten przekraczał 95 proc. PKB. Jak wynika z prognoz KE, nawet po kilku latach bezprecedensowej przewagi wydatków nad przychodami, rząd w Londynie będzie zadłużony „jedynie” na równowartość 88 proc. PKB, na równi ze średnią dla strefy euro. Niezależnie od tego, jak się ocenia skuteczność i celowość fiskalnego stymulowania gospodarki za wszelką cenę, trzeba przyznać rację premierowi Gordonowi Brownowi, że Wielką Brytanię na to stać. Stąd żadna agencja ratingowa, pomimo pojawiających się od czasu do czasu spekulacji na ten temat, nie zdecydowała się na obniżkę najwyższej oceny wiarygodności kredytowej Londynu (AAA).

Także inwestorzy nie wpadają w panikę. Podczas gdy rentowność greckich dziesięciolatek oscyluje dziś wokół 6,1 proc., w przypadku brytyjskich papierów jest to 4 proc. W porównaniu międzynarodowym nie jest to poziom niebezpiecznie wysoki: rentowność amerykańskich obligacji wynosi 3,6 proc., francuskich 3,5, a niemieckich 3,2.

Wciąż też pozostaje wyraźnie niższy, niż przed kryzysem, w przeciwieństwie do państw, do których rynki naprawdę straciły zaufanie (Grecja, Irlandia). To prawda, że w gronie państw o niższych niż Wielka Brytania ratingach, obligacje niektórych (Włochy, Hiszpania), mają nieco niższą rentowność, niż angielskie, ale nie musi to być kara za fiskalną nieroztropność Londynu. Inwestorzy mogą po prostu żądać premii za ryzyko walutowe, jakie wiąże się z posiadaniem brytyjskiego długu.

Wielka Brytania jest zresztą relatywnie odporna na spadek zaufania inwestorów, gdyby faktycznie do niego doszło. Jak ocenia agencja Fitch, rząd w Berlinie, któremu w 2010 r. zabraknie w budżecie 140 mld euro (5 proc. PKB), będzie musiał wyemitować więcej papierów skarbowych niż rząd w Londynie, którego deficyt sięgnie około 190 mld euro. Na rynek kapitałowy trafią w tym roku niemieckie obligacje o wartości 386 mld euro.

Papierów francuskich będzie ponad 450 mld euro, a brytyjskich „zaledwie” 279 mld euro. To konsekwencja tego, że średni okres zapadalności brytyjskich obligacji sięga 14 lat, podczas gdy w przypadku Niemiec i Francji jest to sześć, siedem lat. Korzystna struktura długu sprawia, że koszt jego obsługi nie rośnie gwałtownie wraz z ewentualnymi zwyżkami rentowności obligacji. Obecnie w Wielkiej Brytanii sięga on 3 proc. PKB, podczas gdy w Grecji, której zadłużenie ma średnią zapadalność ośmiu lat, niemal 12 proc.

[srodtytul]Niepewne perspektywy[/srodtytul]

Polityczna niepewność oraz szybki przyrost długu publicznego Wielkiej Brytanii nie są jedynymi przyczynami deprecjacji funta. Duże znaczenie mają niejasne perspektywy gospodarki Wysp, co tłumaczy zarazem dramatyczne załamanie notowań brytyjskiej waluty w 2008 r. (wobec koszyka walut partnerów handlowych osłabiła się o 26 proc.). Już wówczas było bowiem wiadomo, że kryzys uderzy w Wielką Brytanię znacznie mocniej niż w inne państwa europejskie, m.in. ze względu na bańkę na tamtejszym rynku nieruchomości oraz duży udział sektora finansowego w gospodarce.

W 2009 r. brytyjski PKB tąpnął o 5 proc., podczas gdy gospodarka USA skurczyła się o 2,4 proc., a strefy euro – o 4,1 proc. Według prognoz, także w tym roku Wielka Brytania nie będzie należała do liderów. Ankietowani przez agencję Bloomberga ekonomiści spodziewają się, średnio rzecz biorąc, że stopa wzrostu wyniesie tam 1,2 proc., tyle samo co w strefie euro i znacznie mniej niż w USA (3 proc.).

Rząd w Londynie zmaga się przede wszystkim z niemrawym popytem wewnętrznym. Jak wynika z danych OECD, pod koniec 2008 r. stosunek zadłużenia przeciętnego brytyjskiego gospodarstwa domowego do jego rocznych dochodów wynosił 181,4 proc., podczas gdy w USA było to 131,6 proc.

Potencjał Brytyjczyków do zwiększenia wydatków konsumpcyjnych jest więc niewielki. Pewne ich ożywienie w IV kwartale (o 0,4 proc. w porównaniu z III kw.), to błędny ognik: konsumenci przesunęli zakupy w oczekiwaniu na podwyżkę podatku VAT. W styczniu sprzedaż detaliczna tąpnęła miesiąc do miesiąca aż o 1,2 proc.

[srodtytul]Ko­rzy­ści z bry­tyj­skiej au­to­no­mii[/srodtytul]

Władze w Londynie – w przeciwieństwie do tych z Aten – mogą jednak próbować z dekoniunkturą walczyć, m.in. za pomocą własnej, niezależnej od EBC, polityki pieniężnej. Bank Anglii nie wyklucza, że wznowi program ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli skupu obligacji za dodrukowane pieniądze, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wykorzystanie tego narzędzia wydaje się jednak obecnie ryzykowne ze względu na ryzyko inflacyjne (w styczniu ceny wzrosły o 3,5 proc. rok do roku). Większy potencjał leży więc w innym narzędziu: własnej walucie.

Osłabienie funta wydatnie poprawiło międzynarodową konkurencyjność brytyjskiego eksportu, co może zrekompensować powolny wzrost wydatków konsumpcyjnych. Dotychczas nie było to wyraźnie widoczne. Co prawda w 2009 r. brytyjski deficyt handlowy zmniejszył się do 34 mld funtów, z 38 mld funtów rok wcześniej, lecz był to w dużej mierze skutek załamania importu. Wkrótce jednak, wraz z ożywieniem koniunktury u brytyjskich partnerów handlowych, może się to zmienić.

Wskaźnik aktywności w sektorze przemysłowym, wyliczany na podstawie ankiety wśród menedżerów ds. logistyki, utrzymał się w lutym na najwyższym od 15 miesięcy poziomie 56,6 pkt. Jego subindeks dotyczący zamówień eksportowych wzrósł jednak do 60,5 pkt, z 57,5 pkt w styczniu. Ostatecznie więc niepokój inwestorów, prowadzący do deprecjacji funta, zamiast wykoleić brytyjską gospodarkę, może ją skierować na stabilniejsze tory, gdzie lokomotywą wzrostu będzie eksport.

[ramka][b]NBP Polacy ślą do ojczyzny coraz mniej pieniędzy[/b]

Od 2004 roku z Polski wyjechało do pracy w Wielkiej Brytanii około miliona Polaków, jednak wielu z nich wróciło już do kraju – wynika z raportu przygotowanego na początku roku dla brytyjskiego rządu. Niektórzy eksperci twierdzą, że Wielką Brytanię opuściła już nawet połowa polskich emigrantów. Na mniejszą liczbę polskich pracowników na wyspach wskazują pośrednio transfery

pieniędzy do Polski. Z danych, jakie uzyskaliśmy w Narodowym Banku Polskim, wynika, że w ciągu trzech kwartałów 2009 r. z Wielkiej Brytanii wysłano do Polski waluty warte 2,48 mld zł. To znacznie mniej niż rok wcześniej, choć częściowo wpływ miał na to słabnący kurs funta. Za cały rok zestawienie NBP opublikuje 31 marca. Ale już widać, że będzie to kolejny rok spadków. W ciągu całego 2008 r. polscy emigranci wysłali z Wielkiej Brytanii równowartość około 3,8 mld zł, a w 2007 r. ponad 5 mld zł. Dane te obejmują nie tylko przekazy bankowe, ale też np. gotówkowe.

Agencje zatrudnienia przyznają, że Polacy coraz częściej porzucają pracę w Anglii na rzecz powrotu do domu lub zarobkowego wyjazdu do innego państwa. Często wybierają kraje skandynawskie, a nawet arabskie. Nic dziwnego. Gdy Polska wstępowała do UE za funta płacono ponad 7 zł, a obecnie niespełna 4,3 zł. Dodatkowo płace w Polsce rosły szybciej niż na wyspach, zwłaszcza w ochronie zdrowia. Biorąc pod uwagę rozłąkę z rodziną i wyższe koszty utrzymania, coraz więcej Polaków wyjeżdża. Ich miejsca zajmują pracownicy z państw nadbałtyckich, które silnie dotknął kryzys, zwłaszcza z Estonii i Łotwy.[/ramka]

[ramka][b]Inwestycje Polska na trudne czasy?[/b]

Wielka Brytania jest dla Polski jednym z ważniejszych partnerów handlowych i inwestycyjnych. Pod względem wielkości inwestycji trafiających do Polski zajmowała w 2008 r. siódme miejsce. – Mimo kryzysu bilateralna wymiana handlowa między Polską a Wielką Brytanią była w 2009 r. wyższa o 100 mln funtów niż w 2008 r. – podkreśla Bożena Czaja, wiceprezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.

Polski eksport do Wielkiej Brytanii wzrósł w 2009 r. o 8,8 proc., do 4,6 mld funtów. Jest to dla nas czwarty pod względem wielkości rynek zagraniczny. I to mimo że popyt na część polskich produktów spadł w związku z wyjazdami Polaków z Wysp, np. konsumpcja polskiego piwa spadła o 40 proc.

Natomiast brytyjski eksport do Polski zmalał o 7,6 proc. – do 2,7 mld funtów. – Jesteśmy wręcz rozczarowani, że brytyjscy eksporterzy nie wykorzystali tego, że polska gospodarka w dalszym ciągu rosła, a wartość funta wobec euro spadła w ciągu trzech lat o 24 proc. – mówi Martin Oxley, dyrektor generalny Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej. – Brytyjskie produkty są teraz bardziej konkurencyjne niż te z Niemiec, Francji czy Włoch – dodaje Oxley.

Według danych z bazy FDI Intelligence, firmy badawczej z grupy Financial Times, w 2009 r. do Polski z Wielkiej Brytanii trafiło 17 projektów inwestycyjnych typu greenfield, dzięki którym powstanie blisko 7200 nowych miejsc pracy, w tym połowa w usługach i sektorze spożywczym. Z danych NBP wynika, że do Polski w sumie napłynęło 8,4 mld euro inwestycji bezpośrednich (rok wcześniej 9,97 mld euro), choć szczegółowych danych dotyczących Wielkiej Brytanii jeszcze nie ma.[/ramka]

[ramka][b]Michael Dembinski - dyrektor ds. rozwoju w Brytyjsko-Polskiej Izbie Handlowej[/b]

Choć deficyt Wielkiej Brytanii wzrasta, to o porównaniach z sytuacją w Grecji nie ma mowy. Dług Hellady zdecydowanie przekracza teraz 100 proc. PKB. Od lat 80. XX wieku socjaliści stosowali tam politykę totalnego rozdawnictwa. Tymczasem w Wielkiej Brytanii przez lata Margaret Thatcher, John Major i Gordon Brown pilnowali deficytu i długu. Dlatego dług w Wielkiej Brytanii w stosunku do PKB jest o połowę niższy niż w Grecji. Owszem, deficyt mamy wysoki, ale to raczej kłopot krótkoterminowy.

Osłabienie funta jest powodowane przez niepewność finansową. Rynek wie, że mamy deficyt, ale nie wiadomo, co się stanie po wyborach. Załamanie funta w ostatnich dniach spowodował opublikowany tydzień temu sondaż wyborczy, który pokazał, że różnica między laburzystami a konserwatystami to tylko 2 pkt proc., a wcześniej wynosiła nawet 10–15 pkt proc.

Obawy dotyczą nie tyle ewentualnej wygranej Partii Pracy, ile tego, że żadna partia nie będzie mieć absolutnej większości i zapanuje niepewność polityczna. Z punktu widzenia brytyjskiego eksportu osłabienie naszej waluty to pozytywny sygnał. Ale z powodu kryzysu wiele firm stało się mało aktywnych.[/ramka]

[ramka][b]Krzysztof Inglot - Dyrektor DziaŁu Rozwoju Rynków work service [/b]

Zauważalne ostatnio umocnienie się złotego w stosunku do funta brytyjskiego oznacza dla wszystkich inwestujących w Wielkiej Brytanii firm polskich, także Work Service (zajmuje się tam m.in. pośrednictwem pracy), postępujące obniżanie zwrotu z poniesionych inwestycji. Długookresowe sygnały trwałego umacniania się złotego skłaniają do zastanowienia się nad wyborem, czy pozostawić zyski na wyspach i przeznaczyć na dalsze akwizycje czy doinwestować już posiadane tam przedsiębiorstwa.

Swoje życiowe wybory rewidują też pracownicy, którzy z Anglią wiązali przyszłość zawodową. Trudność w pozyskaniu nowych ofert pracy wraz z obniżaniem się wynagrodzeń przeliczanych na polską walutę motywuje ich do podejmowania decyzji o powrocie do kraju. Dotyczy to zarówno osób o niższych, jak i wysokich kwalifikacjach.

Polska gospodarka, dobrze rozwijająca się na tle rynków zachodnich, zachęca inwestorów do większego zaangażowania się na rynku krajowym. A nasz Kowalski będzie baczniej obserwował możliwość rozwoju we własnym kraju, niż decydował się na trudne i często bolesne rozstania.[/ramka]

[ramka][b]Jonathan Loynes - główny ekonomista europejski, Capital Economics, Londyn[/b]

Porównania Wielkiej Brytanii z Grecją są po części uzasadnione. Deficyty budżetowe tych państw były w 2009 r. zbliżone, na poziomie bliskim 13 proc. PKB. Trzeba jednak pamiętać, że dług publiczny Anglii to około 60 proc. PKB, dwukrotnie mniej niż Grecji. Inna też jest kompozycja zadłużenia tych krajów.

W Grecji około 12 proc. obligacji zapada w tym roku, w Wielkiej Brytanii jest to tylko 4 proc. Z tego powodu koszty obsługi brytyjskiego długu są znacznie niższe. Deprecjacja funta jest zarówno skutkiem obaw o stan brytyjskiego budżetu, jak i jednym z rozwiązań tego problemu. Może ożywić eksport i wspomóc w ten sposób gospodarkę.

To jednak kwestia tempa deprecjacji. Gdyby kurs funta załamał się gwałtownie, zagraniczni inwestorzy zaczęliby uciekać od brytyjskich aktywów, a to mogłoby zahamować ożywienie gospodarcze. Mogłaby się również pojawić presja inflacyjna. Brytyjskie władze nie muszą podejmować kroków oszczędnościowych natychmiast. Mogą poczekać, aż koniunktura trwale się poprawi. Powinny jednak przedstawić klarowny i wiarygodny plan uzdrowienia budżetu w średnim terminie, aby uspokoić inwestorów i agencje ratingowe.[/ramka]

Gospodarka światowa
EBC znów obciął stopę depozytową o 25 pb. Nowe prognozy wzrostu PKB
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka światowa
Szwajcarski bank centralny mocno tnie stopy
Gospodarka światowa
Zielone światło do cięcia stóp
Gospodarka światowa
Inflacja w USA zgodna z prognozami, Fed może ciąć stopy
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka światowa
Rządy Trumpa zaowocują wysypem amerykańskich fuzji i przejęć?
Gospodarka światowa
Murdoch przegrał w sądzie z dziećmi