W chwili pisania tego komentarza na jedną sesję przed końcem miesiąca, amerykański S&P 500 notuje zwyżkę (+4,6 proc.) największą od czterech lat. Jeszcze bardziej okazale wyglądają dokonania indeksu rynków wschodzących, który jest 7,7 proc. na plusie od początku roku, co na razie plasuje tegoroczny styczeń na dziewiątej pozycji w historii MSCI Emerging Markets sięgającej 1988 roku. Co ciekawe jednak, po wyłowieniu z tej puli tych styczniowych wyskoków, które następowały – podobnie jak obecnie – po spadkowym roku okazuje się, że późniejsze scenariusze rozwoju wydarzeń były niejednoznaczne (od silnej hossy po wyjściu z recesji i serii cięć stóp w USA w 1991 r. do bessy w 2001 r. wraz z nadejściem recesji).

Obecny rok jawi się zaś jako okres przeciwstawnych sił dyktujących koniunkturę na EM. Z jednej strony pomaga im osłabienie dolara, będące konsekwencją m.in. nadrabiania zaległości w podwyżkach stóp przez EBC (zmniejsza się na niekorzyść USD różnica w realnych stopach). Z drugiej sam fakt, że główne banki ciągle podnoszą stopy, a zarazem będą „odsysać” płynność z rynków (QT w USA i mające ruszyć od marca w strefie euro) odróżnia obecną sytuację od tych najbardziej optymistycznych przypadków, gdy emerging markets zrywały się do lotu dzięki globalnym cięciom stóp.

Reasumując, oby mocny styczeń okazał się dobrym znakiem na cały rok mimo obecnych ciągle przeszkód, z globalnymi podwyżkami stóp na czele.