Sezon kwartalnych raportów na amerykańskiej giełdzie otworzyły dziś JP Morgan i Morgan Stanley. Sektor bankowy wyraźnie obawia się spowolnienia i niewypłacalności klientów, a marżowość bankowości inwestycyjnej notuje spadki w obliczu trudnych warunków inwestycyjnych, rynkowej zmienności i znaczącego pogorszenia sentymentów na giełdach. Czy słaba kondycja finansowych gigantów zwiastuje dalsze, słabe odczyty kwartalne i kolejną ‘zjeżdżalnię’ na giełdowych parkietach?
Strategia polegająca na upolowaniu dołka wydawała się zasadna w korzystnym otoczeniu makro, które wygenerowały uruchamiające masowy dodruk banki centralne i ‘efekt niskiej bazy’, który wpłynął na lawinowy wzrost konsumpcji po burzliwym okresie zamykania gospodarki przez pandemię. Dziś jednak okoliczności zmieniły się o 180 stopni, a banki centralne stoją przed poważnym dylematem. Może okazać się że lawinowe podnoszenie stóp procentowych nie spowoduje szybkiego zdławienie inflacji, z której wysokim poziomem rynki będą musiały nauczyć się żyć. Do tego czasu jednak FED może wciąż próbować zdławić popyt rekordowymi podwyżkami, dopóki nie oceni skali szkód jaka powstała na skutek nierozważnej polityki monetarnej i rekordowego dodruku z 2020 roku. Czarny scenariusz zasugerował w najnowszym raporcie BlackRock, który obniżył rekomendacje dla globalnego rynku akcji i obligacji wskazując na rosnące ryzyka geopolityczne, wąskie gardła w łańcuchach dostaw i słabnącą siłę konsumentów.
Dziś idealnie w obraz ten wpisuje się narracja budowana przez WallStreet wokół słabych wyników z sektora bankowego. Zarówno JP Morgan jak i Morgan Stanley negatywnie rozczarowały rynek choć od dłuższego czasu przygotowywały się do defensywnej polityki kredytowej i zmiany strategii budowania rezerw. Niepokój kupujących wzbudziło zawieszenie skupu akcji własnych przez JP Morgan, które dobrze obrazuje sentyment ‘risk off’ wśród instytucji finansowych. Okazuje się, że inwestycje w dobie asymetrycznego wzrostu ryzyka okazują się nie być optymalną formą alokacji kapitału. Wyniki i słabnący sentyment wokół sektora bankowo-finansowego mogą potężnie ciążyć indeksom, których znaczącą składową są wspomniane walory. CEO spółki JP Morgan, Jaimie Dimon ponownie podkreślił rosnące ryzyka dla przyszłej kondycji gospodarki w postaci zmian w geopolityce, inflacji i gasnących nastrojów konsumentów. Jednocześnie prezes wskazał, że obecnie mamy do czynienia z mocnym rynkiem pracy i zdrowym poziomem konsumpcji co może zostać dwojako odebrane. Bo jeśli dziś rynek jest zdrowy, a walory tracą to co stanie się gdy konsumpcja naprawdę zwolni a wysyłający mieszane sygnały amerykański rynek pracy stanie przed realnymi problemami? FED wydaje się być w tej sytuacji między młotem a kowadłem. Inwestorzy być może chcieliby by Rezerwa Federalna ponownie uruchomiła drukarki i pomogła tonącym rynkom jednak ta hipotetyczna sytuacja ta przywodzi na myśl toksyczne współuzależnienie. Tymczasem Rezerwa Federalna ani myśli zwalniać, podwyżka o 75 pb w lipcu wciąż jest na stole.
Szczególnie emocjonujące dla rynków okażą się odczyty wyników spółek technologicznych, które od początku roku notują rekordowe spadki przez co część analityków dla NASDAQ wieści powtórkę scenariusza z hossy 2000 roku. Jednocześnie to właśnie analitycy JP Morgan wskazali, że część technologiczny spółek jest już ‘niezasłużenie tania’ co może wskazywać, że czas na duże zakupy byków choć może nie jest jeszcze dość bliski, ale zbliża się.
Walory JP Morgan i Morgan Stanley tracą. Kolejną sesję z rzędu siłę pokazuje Apple, które dzięki komentowanej przez Buffetta ‘szerokiej fosie’ utrzymuje pozycję technologicznego lidera, akcje nieznacznie zyskują mimo spadków indeksów. Warto podkreślić, że kondycja akcji spółki przez analityków wielokrotnie wymieniane były jako podstawowy benchmark całej branży tech. Rosnący Apple wciąż może rozbudzić nadzieje kupujących. Najbliższy czas pokaże czy spadek cen akcji banków okaże się ‘wielką chmurą, która dała mały deszcz’ czy przeciwnie zapowie pogrom byków na Wall Street.