Po „zahaczeniu" na chwilę w końcówce marca o poziom najwyższy od ponad dwóch miesięcy amerykański S&P 500 ponownie poddał się presji spadkowej. Mimo teoretycznie sprzyjającej sezonowości początek kwietnia i zarazem II kwartału wypada na razie równie słabo jak początek burzliwego I kwartału.

Nasza diagnoza na ten temat pozostaje bez zmian. Napędzany „ultrałatwym", tanim, pieniądzem covidowy boom jest już za nami, a teraz czas niestety na jego odchorowanie. Z jednej strony mamy kolejne oznaki słabnięcia koniunktury w gospodarkach. Według najnowszego odczytu globalny wskaźnik wyprzedzający OECD zawędrował do poziomu najniższego od roku i wszystko wskazuje na to, że na tym jeszcze nie koniec.

Z drugiej strony spowolnienie w gospodarkach, które już od I kwartału wyraźnie odbija się czkawką ryzykownym aktywom, nie jest jeszcze na tyle zaawansowane, by miało zasadniczo wpłynąć na jastrzębią postawę banków centralnych. Z marcowego komunikatu Fedu całkowicie zniknęły fragmenty dotyczące sprzyjających tzw. warunków finansowych (ang. financial conditions), co sygnalizuje, że Fed będzie dążył do ich zacieśniania, a to według definicji owych warunków oznacza de facto np. przecenę akcji i szersze spready kredytowe. Zapowiedziane w zapiskach szybkie tempo redukcji bilansu Fedu wpisuje się w te dążenia. To nie koniec dużej zmienności.