Ostatnia sesja tygodnia na warszawskiej giełdzie zepsuła nieco pozytywny obraz, jaki wyłaniał się po wcześniejszych wydarzeniach rynkowych. W piątek przez długi czas co prawda trwało przeciąganie liny między popytem a podażą, ale pod koniec notowań więcej do powiedzenia miały niedźwiedzie. Sam przebieg notowań też nie dostarczył inwestorom jakiś większych wrażeń.

Dzień zaczęliśmy blisko poziomu zamknięcie z czwartku i taka sytuacja utrzymywała się przez dobre kilka godzin. Brakowało impulsów do działania. Kalendarz makroekonomiczny nie rozpieszczał, a do tego problem z obraniem kierunku miały także inne europejskie rynki.

Znów więc oczy inwestorów zwróciły się w stronę Amerykanów. Ci jednak na początku notowań dostosowali się do wydarzeń na Starym Kontynencie. Był to jednak tylko chwilowy spokój. Im dalej w las, tym sytuacja na Wall Street robiła się coraz trudniejsza. Na godzinę przed zamknięciem notowań w Warszawie indeks Nasdaq tracił ponad 1 proc., a S&P 500 zniżkował o 0,3 proc. To wystarczyło, aby zasiać niepewność w sercach inwestorów na GPW. WIG20 zaczął wyraźniej tracić na wartości. Spadał o ponad 1 proc., co było najsłabszym wynikiem w Europie (nie licząc rosyjskiego RTS, ale to zupełnie inna historia).

Reszta europejskich rynków oddała wcześniejsze niewielkie zwyżki. Na ostatniej prostej było więc już jasne, że WIG20 zakończy dzień na minusie. Ostatecznie stracił 1,09 proc. Bilans całego tygodnia nie jest jednak taki najgorszy. Indeks największych spółek zyskał bowiem 0,7 proc. i jest obecnie wciąż powyżej poziomu 2100 pkt.