Nieprzerwana dotąd seria spadkowa jest w końcu przerywana w przypadku kolejnych wskaźników makroekonomicznych.

Wczoraj niespodzianką okazały się choćby dane na temat nowo rozpoczętych budów domów w USA (Housing Starts). Wskaźnik ten wzrósł nieoczekiwanie po raz pierwszy od ośmiu miesięcy. Nie przesądza to oczywiście o końcu kryzysu w amerykańskim sektorze mieszkaniowym, ale mówić można przynajmniej o korekcie. A korekty w gospodarce mają to do siebie, że potencjalnie mogą stać się początkiem nowego trendu.

Praktycznie identyczna jest ocena wydarzeń na amerykańskiej giełdzie. Także w tym przypadku można mówić na razie tylko o szansach przeobrażenia się korekty w coś więcej. Mimo że od ostatniego dołka do poniedziałkowego zamknięcia S&P 500 podskoczył o ponad 11 proc., to w niewielkim stopniu skok ten zmienił sytuację techniczną.

Indeks zatrzymał się na razie na poziomie przebitego wcześniej listopadowego dołka (752 pkt). Nawet zresztą jego sforsowanie nie byłoby równoznaczne ze średnioterminowym przełomem. Do tego potrzebny byłby atak na ostatni szczyt, a ten znajduje się dopiero na wysokości 934 pkt. To sprawia, że do tego czasu wszelkie optymistyczne czynniki (np. pozytywne dywergencje na wykresie MACD) należy traktować z taką samą rezerwą, co pierwsze sygnały poprawy w przypadku wskaźników makroekonomicznych. Groźba kontynuacji długoterminowego trendu spadkowego nie znikła z dnia na dzień.

Wiele na temat kondycji rynku powie "korekta korekty", czyli to, jak mocny będzie spadek kursów po wyczerpaniu krótkoterminowego potencjału wzrostowego. Czy rynek obroni się przed szybkim powrotem do marcowego dołka, czy może mamy do czynienia z typowym słomianym zapałem?