Mimo obrotów grubo przekraczających 1 mld zł (uwagę zwracał m.in. wzmożony handel prawami do akcji PGE), główne indeksy przez większość dnia stały w miejscu. Dopiero nieco lepsza końcówka sprawiła, że WIG zyskał 0,5 proc., a WIG20 0,6 proc. względem poniedziałkowego zamknięcia. Dzięki temu oba indeksy wykonały kolejny, choć tym razem mały, krok w kierunku tegorocznych szczytów. Prawdopodobnie już kolejne sesje przyniosą odpowiedź na to, czy uda się pokonać te ważne opory.
Dla inwestorów śledzących wydarzenia w gospodarce niemiłym zaskoczeniem był najnowszy odczyt wskaźnika nastrojów niemieckich finansistów publikowanego przez Instytut ZEW. Tradycyjnie podawane są dwa wskaźniki: oczekiwań oraz oceny bieżącej sytuacji. Od dwóch miesięcy mamy dysonans między ich wskazaniami. Podczas gdy indeks ocen bieżącej sytuacji cały czas rośnie (jest najwyżej od grudnia 2008 r.), to wskaźnik oczekiwań drugi miesiąc z rzędu spadł, i to na dodatek bardziej, niż prognozowano (z 56 do 51,1 pkt).
Jak interpretować tę rozbieżność? Gdyby spojrzeć wyłącznie na wydarzenia w tym roku, to większą wagę należałoby przypisać wskaźnikowi oczekiwań, bowiem zaczął on się odbijać już w styczniu, trafnie zapowiadając nadejście hossy. Idąc tym tropem, należałoby założyć, że jego obecny spadek zapowiada problemy na rynku akcji.
Wnioski te zdaje się potwierdzać rozszerzenie analizowanego okresu na całą obecną dekadę. W ostatnich dziesięciu latach wskaźnik oczekiwań dawał dotąd sygnały podobne do obecnych (czyli spadek z poziomu przekraczającego 50 pkt) aż cztery razy: na początku 2000 r., w połowie 2002 r., na wiosnę 2004 r. i na wiosnę 2006 r. W każdym z tych przypadków była to zapowiedź zatrzymania fali wzrostowej (w marcu 2000 r. pękła bańka internetowa, w połowie 2002 r. rynek powrócił do bessy po przejściowym odbiciu, wiosna 2004 r. przyniosła zastój notowań, a w maju 2006 r. doszło do ataku "awersji do ryzyka").
O ile więc spadek indeksu oczekiwań należy faktycznie traktować jako sygnał ostrzegawczy, to jak widać trudno byłoby uzasadnić tezę, że sygnał ten gwarantuje wielomiesięczną falę spadkową na giełdach (w 2004 r. zapowiadał jedynie kilkumiesięczną stabilizację przed kolejnym etapem hossy). Obraz sytuacji staje się pełniejszy, jeśli pod uwagę weźmiemy wskaźnik ocen bieżącej sytuacji.