Tak złego dla posiadaczy akcji dnia na warszawskiej giełdzie nie było już dawno. W ciągu ostatnich 12 miesięcy (czyli w przybliżeniu od momentu rozpoczęcia hossy w połowie lutego 2009 r.) większe dzienne spadki WIG20 zdarzyły się jedynie dwa razy: 2 października ub.r. (-4,9 proc.), oraz 22 czerwca (-6,2 proc.).
Dla posiadaczy akcji pocieszające może być to, że w każdym z tych przypadków mocna przecena stanowiła punkt kulminacyjny korekty spadkowej, po którym nadchodziła natychmiast poprawa nastrojów. Jeśli chodzi o tąpnięcie w październiku, to zaraz po nim doszło do niemal nieprzerwanego trzytygodniowego odreagowania, w trakcie którego WIG20 podskoczył o 12 proc.
Jeśli cofniemy się jeszcze bardziej w przeszłość, to okaże się, że mocna dzienna przecena (o 7,5 proc.) była również punktem kulminacyjnym ostatniej bessy, po którym kursy akcji na dobre zaczęły rosnąć. Powtórce takiego scenariusza sprzyjałoby ewentualne pojawienie się nadziei inwestorów na ustabilizowanie sytuacji budżetowej w krajach „peryferyjnych” strefy euro. Wówczas korekta byłaby okazją do kupowania przecenionych akcji.
Niestety tym razem pojawiły się też jednak sygnały świadczące o tym, że niekoniecznie należy się spodziewać powtórki takiego optymistycznego scenariusza. Powodów do zmartwień zwolennikom analizy technicznej dostarczyło przebicie przez WIG20 (oraz WIG) poziomu wsparcia na wysokości dołków z grudnia i listopada ub. r. Taki rozwój wydarzeń jest dla nich sygnałem do zmniejszenia zaangażowania w akcjach, ponieważ pojawia się groźba zakończenia całego trendu wzrostowego rozpoczętego niemal rok temu.
[ramka][b]Jarosław Lis - Zarządzający w Union Investment TFI[/b]