Takie spojrzenie na sytuację rynkową najwyraźniej okazało się uzasadnione, bo kapryśny WIG20 zdecydował się w końcu na sforsowanie styczniowego maksimum. Dzięki zwyżce o 2 proc. ustanowił nowy rekord hossy rozpoczętej w lutym 2009 r.

W mniej imponującym co prawda tempie wzrósł kojarzony z małymi spółkami indeks sWIG80 (+0,66 proc.), ale mniejsza dzienna zmienność nie jest szczególnym zaskoczeniem ani też wadą. Wręcz przeciwnie. Na dłuższą bowiem metę sWIG80, mimo stosunkowo małych dziennych wahań, cechuje się silnymi trendami. Doskonale widać to na podstawie danych obejmujących okres od końca lutowej korekty spadkowej.

W tym czasie średnia dzienna rozpiętość wahań sWIG80 (rozumiana jako różnica między dziennymi maksimami i minimami) wyniosła 0,8 proc., podczas gdy w przypadku WIG20 było to aż 1,8 proc. Taka chwiejność indeksu dużych spółek to zapewne powód do radości dla daytraderów handlujących kontraktami terminowymi, ale niekoniecznie dla inwestorów analizujących trwalsze trendy. Gdyby zmiany kursów na dłuższą metę były proporcjonalne do dziennej zmienności, to w porównaniu ze wzrostem sWIG80 od dołka korekty o 11,8 proc., WIG20 powinien zyskać w tym samym czasie jakieś 26-27 proc. W rzeczywistości urósł niewiele więcej niż sWIG80 - ok. 14 proc.

Tak czy inaczej, ponieważ wszystkie indeksy warszawskiej giełdy osiągnęły rekordy hossy, trudno dyskutować z faktem, że trwa trend wzrostowy. Nawet ewentualne cofnięcie się WIG20 poniżej przebitego właśnie styczniowego szczytu samo w sobie nie będzie jeszcze oznaczało anulowania pozytywnego sygnału - do tego potrzebne byłoby przebicie poziomów wsparcia (cofanie się wahliwego WIG20 zaraz po przekroczeniu ważnych technicznie barier to zresztą już rynkowa norma).

Hossie na GPW i rynkach światowych nieustannie sprzyjają warunki fundamentalne - oznaki ożywienia, którym na razie nie towarzyszy presja inflacyjna, zmuszająca banki centralne do radykalnego zaostrzania polityki pieniężnej. Wczoraj w dość pozytywny obraz sytuacji wpisały się najnowsze (publikowane co tydzień) dane dotyczące wniosków o zasiłek dla bezrobotnych (Jobless Claims). Liczba wniosków (442 tys.) okazała się nieco mniejsza od prognoz (450 tys.), a najważniejsze, że parametr ten znajduje się w trendzie spadkowym. 4-tygodniowa średnia liczba wniosków o zasiłek znalazła się najniżej od jesieni 2008 r.