Pod koniec października WIG20 ustanowił szczyt (powyżej poziomu 2400 pkt) wyższy od obecnego poziomu aż o 12 proc. Trudno wskazać jakieś negatywne niespodzianki w ostatnich danych z polskiej gospodarki, więc można jedynie spekulować, że rynek boi się powyborczego ryzyka politycznego (patrz podatek od kopalin itp.). W okresie minionych 46 sesji stopa zwrotu S&P500 była wyższa od zmiany wartości WIG20 o 12,8 proc.

Od lutego 2009 r. z taką sytuacją mamy do czynienia dopiero po raz trzeci. Ostatni raz tej wielkości rozbieżność notowana była 15 sierpnia 2011 w trakcie pierwszego odbicia po sierpniowym załamaniu. Bardzo podobnie do obecnej sytuacji wygląda drugi przypadek: 17 lutego 2011 r. Wtedy również podobnie jak teraz nasz rynek tkwił już trzeci miesiąc w marazmie w okresie, kiedy S&P500 powoli piął się w górę. Jeśli przyjrzeć się strukturze technicznej WIG20 teraz i na początku marca ub.r., to okazuje się, że są one w dużej mierze analogiczne. Sugeruje to, że dla czwartkowej sesji odpowiednik można znaleźć w sesji 2 marca 2011. Wtedy te szeroko rozwarte szczęki dywergencji pomiędzy rynkami wschodzącymi a rozwiniętymi zaczęły się zamykać na korzyść tych pierwszych i niekorzyść tych drugich (z paniką związaną z trzęsieniem ziemi w Japonii po drodze).

Oczywiście ta optymistyczna dla GPW koncepcja zostanie przekreślona przez jakikolwiek spadek kursów w nowym tygodniu. W czwartek firma ADP opublikowała jak co miesiąc swój raport na temat liczby utworzonych w USA miejsc pracy. Okazał się być rekordowy w liczącej 11 lat historii tej serii danych. Według ADP w Stanach Zjednoczonych powstało w grudniu 325 tys. nowych miejsc pracy, co można porównać z rekordami z lat 2004–2005 (275 tys.) czy z grudnia 2010 (246 tys.). Niezależnie od tego, czy oficjalne dane tamtejszego Ministerstwa Pracy okażą się równie dobre, jest to kolejny dowód na to, że amerykański rynek pracy stopniowo wraca do siebie po szoku wywołanym kryzysem z lat 2007–2009.

W takiej sytuacji rosną szanse urzędującego prezydenta na reelekcję, maleje zaś prawdopodobieństwo recesji w gospodarce USA. Ten czynnik z pewnością będzie stabilizował w najbliższym czasie koniunkturę gospodarczą również w Europie. W mijającym tygodniu dotarł kolejny sygnał narastającego w USA optymizmu. W najnowszym sondażu tamtejszego stowarzyszenia inwestorów indywidualnych liczba pesymistów spadła do najniższego poziomu od końca grudnia 2010 (17,16 proc.). Z kontrariańskiego punktu widzenia to niepokojący sygnał, ale rok temu nie przeszkodził we wzroście S&P500 trwającym przez następne prawie dwa miesiące. Można sądzić, że i tym razem negatywne konsekwencje tego wystrzału optymizmu – najwyraźniej uzasadnionego poprawą sytuacji na rynku pracy – nie okażą się zbyt poważne.