W zależności od przyjętych kryteriów można w przeszłości wskazać różne tego typu epizody. Jeśli przyjąć za sygnał sytuację, w której S&P 500 przebywa w górnych 10 proc. pięciomiesięcznego przedziału wahań, a WIG20 włóczy się w dolnych 20 proc. analogicznego przedziału, to obecna sytuacja będzie dziesiątą w ponad 16-letniej historii tego indeksu, w której te warunki są spełnione. W jednym z tych przypadków (VIII'2000) kupno polskich akcji było oczywistym błędem (można było z trudem wyjść na zero trzy miesiące później). W jednym przypadku (XI'94) dostosowanie cen polskich akcji w górę nastąpiło, ale z wielomiesięcznym opóźnieniem (20-proc. zysk można było zrealizować dopiero w pół roku po zakupie). W pozostałych siedmiu przypadkach kupno polskich akcji w sytuacjach, w których zostawały za amerykańskimi w tyle w taki sposób jak teraz, okazywało się dobrym pomysłem (w tych siedmiu przypadkach średni zysk za cztery miesiące to 32,7 proc.).

Oczywiście należy sobie zdawać sprawę, że słabość naszego rynku (ale również węgierskiego i tureckiego) może mieć głębsze przyczyny niż tylko spóźniona lękliwość analityków, którzy zapewne ostatnio masowo rekomendowali przesunięcie aktywów z zagrożonych kryzysem strefy euro europejskich rynków wschodzących na rynki Azji (historyczny rekord indeksu giełdy na Filipinach) i Ameryki Łacińskiej (Bovespa najwyżej od końca lipca). Jest to możliwe – i wtedy strategia oparta na założeniu, że luka względem amerykańskiego rynku zostanie zamknięta przez wzrost cen polskich akcji, okaże się błędna. Ale?gdy się obserwuje konsensus rynkowy zakładający w I półroczu kolejną rundę kryzysu strefy euro, a potem zwyżki w drugim półroczu, wydaje się to mniej prawdopodobne. Gdyby rynki miały zachować się przeciwnie do tej powszechnej opinii, to w najbliższych miesiącach zmuszą swą uporczywą siłą do kapitulacji tych, którzy czekają na drugą nogę kryzysu. Dopiero po tej kapitulacji (wiosną?) słabość rynków ulegnie wznowieniu i kulminować będzie klasycznie późnym latem–wczesną jesienią.

Wydaje się jasne, że rynek amerykański, osiągając najwyższe poziomy cen od końca lipca (WIG20 miał wtedy ponad 2700 pkt), w dużej mierze wyczerpał już swój krótkoterminowy potencjał wzrostowy. Co więcej, sekwencja S&P 500 od końca października do teraz do złudzenia przypomina ruchy z okresu luty–kwiecień 2011. Jeśli ta analogia byłaby poprawna, to oznaczałoby to, że przez następne trzy miesiące amerykański rynek akcji znajdzie się w fazie dystrybucji. To powinien być czas, w którym środki z realizacji zysków na Wall Street przenoszone będą na słabsze w ostatnich miesiącach rynki – czyli głównie do Europy i na EM, w tym GPW.