Na większości innych rynków sytuacja również wyraźnie poprawiła się po majowej przecenie. Nie sprawdziła się hipoteza, że rynki w bieżącym roku naśladują to, co wydarzyło się w roku 2011.
Dane makro pozostają słabe, chociaż optymiści zauważyliby, że – po pierwsze – jest szansa, że spowolnienie gospodarcze na świecie będzie relatywnie płytkie, po drugie – kilka kluczowych gospodarek (np. USA, Niemcy) i tak prezentuje się zupełnie przyzwoicie. Niestety tego samego nie da się powiedzieć o kilku innych regionach. Południe Europy wygląda bardzo słabo, Chiny zwalniają, a u nas też dynamika PKB wyraźnie siada.
Skąd zatem taki letni wybuch optymizmu na rynkach? Jest to efekt powrotu wiary w banki centralne. Tak, jak Ben Bernanke ocalił Amerykę na przełomie lat 2008–2009, tak teraz coraz powszechniejsza jest wiara w to, że Mario Draghi, szef ECB, uratuje strefę euro. To w nim, a nie w kanclerz Merkel, rynki zaczęły upatrywać lidera, który wyprowadzi (przynajmniej na jakiś czas) Europę na prostą. Jeśli do tego dodamy aktywność Bank of England i oczekiwanie na interwencję przez Chińczyków, to faktycznie inwestorom może się zrobić nieco raźniej na duszy.
Aby indeksy przebiły marcowe szczyty, potrzeba jednak czegoś więcej niż tylko wiary w banki centralne. Potrzebne są konkretne działania. Szczególnie ze strony ECB. Jeśli się na nie doczekamy, rynki mogą sprawić miłą niespodzianką, ustanawiając nowe szczyty. Jeśli bankierzy zadowolą się obecną poprawą, czeka nas kolejna wyprzedaż. Tak więc przy obecnych słabych danych makro, rynki tak naprawdę czekają na ruch ze strony Maria Draghiego.
Co do Fedu i oczekiwań na QE3 – no cóż, trzeba być naprawdę wielkim optymistą, aby wierzyć, że przy szczytowych osiągnięciach nowojorskiej giełdy i coraz bardziej optymistycznych sygnałach płynących z amerykańskiego rynku nieruchomości, Fed zdecyduje się na kolejny wielki dodruk w najbliższych tygodniach. Tym bardziej że taka decyzja mogłaby wywołać trudną do przewidzenia reakcję polityczną przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. Chyba nawet bez kolejnego QE prezydent Obama ma olbrzymie szanse na reelekcję.