Od początku dnia było widać, że inwestorzy mają apetyt na przecenione w ostatnim czasie akcje. W odbiciu pomogły nam m.in. inne europejskie parkiety. Na większości z nich również od początku notowań dominował kolor zielony. Warszawa na szczęście nie zamierzała jedynie biernie przyglądać się temu, co dzieje się dookoła. WIG20 w pierwszych fragmentach handlu zyskiwał około 0,7 proc. Problem jednak w tym, że emocje na naszym rynku skończyły się, zanim tak na dobrą sprawę się rozpoczęły. Po udanym początku na parkiecie zapanował bowiem marazm. Inna sprawa, że w ciągu dnia inwestorzy nie dostali żadnego impulsu, chociażby w postaci danych makroekonomicznych, który mógłby skłonić ich do bardziej zdecydowanych ruchów. Wrażenia nie zrobił także początek notowań w Stanach Zjednoczonych. Choć może i lepiej, że tak się stało, bo na Wall Street w pierwszych godzinach handlu przeważał jednak kolor czerwony.
Zignorowanie tego ruchu zapowiadało więc spokojną końcówkę notowań w Europie. I faktycznie tak było. WIG20 zyskał ostatecznie 1,1 proc. i od poziomu 2200 pkt oddalił się na 25 pkt.
To, co rzuca się w oczy w ostatnich dniach, to fakt, że ruchom na rynku towarzyszą stosunkowo nieduże obroty. W poniedziałek oscylowały one w granicach 700 mln zł. Podobnie było we wtorek. Widać więc, że część inwestorów przynajmniej na chwilę postanowiła odpocząć od handlu na warszawskim parkiecie.
Niewykluczone, że zmieni się to już w środę, a podstawą, aby tak twierdzić, może być kalendarz makroekonomiczny, w którym mamy m.in. dane o wzroście gospodarczym w Stanach Zjednoczonych.