Popularny indeks dolarowy spadł od początku roku o ok. 9 proc., co czyni bieżący rok najgorszym od... czternastu lat. Pamiętajmy też jednak, że w poprzednich kilku latach dolar wyraźnie się umacniał, więc „ma z czego spadać".

Nowy trend ma wręcz niezliczone konsekwencje rynkowe i ekonomiczne. Na gruncie czysto inwestycyjnym deprecjacja USD radykalnie obniża w tym roku stopy zwrotu z aktywów zagranicznych denominowanych w tej walucie, o ile nie są zabezpieczone przed ryzykiem kursowym. Słabnący dolar to z kolei dobra wiadomość dla szeroko pojętych rynków wschodzących i surowców, a także dla eksporterów w USA, natomiast dużo gorsza dla tych w Europie (stąd ostatnie relatywnie słabe zachowanie niemieckiego DAX-a).

Na gruncie analizy technicznej widać, że indeks dolarowy dotarł do wsparcia. Jego przebicie mogłoby wywołać kolejną falę spadkową – analitycy brokera Evercore ISI prognozują zniżkę o kolejne 10 proc. W szybkiej realizacji tego scenariusza przeszkodzić może jednak fakt, że wiara w deprecjację dolara wyraźnie już upowszechniła się wśród funduszy hedgingowych, o czym świadczy analiza ich pozycji na rynku kontraktów terminowych. Z tych względów nie byłoby niczym dziwnym, gdyby przed kolejną falą deprecjacji dolara doszło najpierw do odreagowania i „strząśnięcia" nadmiaru pozycji spekulacyjnych – taką sytuację obserwowaliśmy w ostatnich latach kilkakrotnie (np. na rynku złota i ropy naftowej).