Do środowej sesji inwestorzy podchodzili z dużymi obawami. Dzień wcześniej mimo solidnych wzrostów na początku notowań i nowego rekordu obecnej hossy, WIG20 ugiął się ostatecznie presji podaży i zamknął sesję pod kreską. Ten pokaz siły niedźwiedzi stanowił więc sygnał ostrzegawczy dla rynku. Początek środowych notowań mógł wskazywać, że obawy graczy były nieuzasadnione. Końcówka sesji znów jednak pokazała, że "jest coś na rzeczy".
WIG20 rozpoczął dzień praktycznie na tym samym poziomie na jakim zamknął wtorkową sesję. Opis kolejnych fragmentów notowań można spokojnie pominąć. Do godz. 15 na naszym rynku nie działo się praktycznie nic. Na parkiecie trwało męczące przeciąganie liny między popytem i podażą, czego efektem była niewielka zmienność. Bez większego echa przeszła decyzja Rady Polityki Pieniężnej w sprawie stóp procentowych. Nie jest to jednak wielkim zaskoczeniem. Analitycy zgodni byli, że RPP nie zaskoczy i pozostawi stopy procentowe na niezmienionym i faktycznie tak się stało. Wydarzenia ostatnich sesji pokazują jednak, że do wydarzeń z pierwszej części sesji nie ma co przywiązywać większej uwagi i to niezależnie od tego czy mamy do czynienia z mocnym wzrostami czy trendem bocznym, tak jak to było w środę. Sytuacja potrafi się bowiem zmienić o 180 stopni wraz z wejście do gry inwestorów ze Stanów Zjednoczonych.
Scenariusz ten idealnie sprawdził się w środę. Niestety WIG20 postanowił powtórzyć swój "wyczyn" z wtorku w związku z czym ostatni fragment notowań upłynął pod znakiem przeceny. Pojawiła się nawet groźba przełamania przez indeks największych spółek psychologicznej bariery 2500 pkt. Na szczęście tak się nie stało. WIG20 ostatecznie stracił 0,2 proc., co i tak okazało się jednym ze słabszych wyników w Europie.
Środowa sesja najdobitniej pokazała, że przyszłość hossy na GPW uzależniona jest przede wszystkim od kapitału amerykańskiego, który uaktywnia się w drugiej części dnia. Ten, przynajmniej na razie, stawia na realizację zysków