Kamil Cisowski, analityk DI Xelion
Po dramatycznym czwartku piątek był kolejnym dniem szalonej zmienności na światowych giełdach. Po zawodzie, którym dla rynku było posiedzenie EBC, giełdy europejskie, szczególnie dotknięte szalejącą na kontynencie epidemią w większości nie zdołały wygenerować odbicia, które dawałoby jakiekolwiek nadzieje na punkt zwrotny. DAX, który wczesnym popołudniem zbliżył się do granicy 10 tys. punktów ostatecznie zakończył dzień zaledwie 0,7% wyżej. Jedynym z głównych indeksów, który utrzymał dużą część wzrostów okazało się mediolańskie FTSE MiB. Po przeszło siedmioprocentowej zwyżce wcale nie odbiega ono mocno in minus od reszty strefy euro, dając mocny sygnał, jak bardzo rynek oczekuje obecnie na stymulację fiskalną. WIG20 wzrósł o 4,6%, mWIG40 o 2,5%, a sWIG80 o 3,0%. Być może brzmi to absurdalnie, ale w obecnej sytuacji takie wzrosty nie mają żadnej wartości prognostycznej.
Po czwartkowych działaniach Fed przez błogi jeden dzień wydawało się, że grunt zaczyna odzyskiwać przynajmniej S&P500, które zyskało 9,3%. Negatywnym skutkiem jednego z najlepszych dni w historii amerykańskiej giełdy było załamanie cen złota, które spadły przejściowo poniżej 1530 USD za uncję po dramatycznym tygodniu, przekreślającym z nawiązką odbicie z pierwszych dni miesiąca. Pogłębienie dna z końca lutego każe postawić uzasadnione pytanie, czy zachowanie kruszcu w obecnej sytuacji nie przekreśla jego funkcji jako „bezpiecznej przystani", a odpowiedź na nie będzie zależała od tego czy i w jakim czasie zostaną naruszone szczyty z początku ubiegłego tygodnia. W ostatnich dniach bezpieczeństwa nie dawały nawet amerykańskie obligacje skarbowe, a napływające z całego świata doniesienia o wyczerpywaniu się zapasów sprzedawanego z premią do ceny „rynkowej" złota fizycznego sugerują, że dyskusja nie jest zakończona.
Zmienność na Wall Street zaczyna naruszać poziomy kulminacyjnej fazy recesji z lat 2008-2009, każąc szukać analogii w Wielkim Kryzysie. Nawet wówczas (w 1929 r.) pierwsza fala spadkowa nie była tak gwałtowna jak teraz, a następujące po niej odbicie sugerowałoby potencjał do zwyżki S&P500 o około 15% od poziomów z ubiegłego tygodnia. Przy tego rodzaju prostych porównaniach warto jednak pamiętać, że dno zostało ustanowione lata potem na poziomach niższych o około 30%.
W momencie pisania komentarza niewiele wskazuje, żeby czekała nas dziś kontynuacja gwałtownej korekty wzrostowej. W niedzielę FOMC nieoczekiwanie podjęło decyzję obcięciu stóp procentowych o 100 pb, do poziomu <0,25% i rozpoczęciu programu QE o skali 700 mld USD (zakupy obligacji skarbowych o wartości co najmniej 500 mld USD i MBS o wartości co najmniej 200 mld USD). Wstępna reakcja rynku na kolejne nadzwyczajne działanie, wymuszone zapewne ubiegłotygodniowymi anomaliami na rynku długu i kryzysem płynności dolarowej na świecie, ponownie jest negatywna. Giełdy w Azji silnie spadają, do prawie dziesięcioprocentowej przeceny doszło w Australii, notowania kontraktów futures na S&P500 znowu zostały wstrzymane. Przez pewien czas na plusie pozostawało Nikkei, by zamknąć się 2,5% niżej. Jego lepsze zachowanie było związane z tym, że na nadzwyczajne posiedzenie zdecydował się także Bank Japonii, który wprawdzie podwoi skalę zakupów ETF, ale poza tym skupi się przede wszystkim na dostarczaniu na rynek płynności i wsparciu akcji kredytowej, podobnie jak EBC. Jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by oceniać jaki wpływ będą miały na rynki działania banków centralnych w średnim terminie, początkowe histeryczne reakcje mogą zostać szybko zakwestionowane, ale dzisiejszy dzień jest swojego rodzaju cezurą, wyznaczając wbrew słowom J.Powell'a granice tego, jak polityka monetarna samodzielnie mogła wspomóc wychodzenie świata z kryzysu. Dalsze działania będą musiały mieć formę skoordynowanego z rządami wspomagania akcji kredytowej, które umożliwi uniknięcie fali bankructw w szczególnie dotkniętych epidemią sektorach. Nigdy nie było to ważniejsze niż teraz, gdy nawet oficjalne dane z Chin mówią o spadku sprzedaży detalicznej w lutym o 20,5% r/r, a produkcji przemysłowej o 13,5% r/r, wyznaczając zapewne górną granicę liczb, których możemy się spodziewać dla Europy za marzec przy braku pozytywnych zmian w tempie rozwoju epidemii. W momencie pisania komentarza liczba przypadków we Włoszech wynosi 24,7 tys., a w Hiszpanii 7,8 tys., co oznacza zapewne, że jeszcze dzisiaj Półwysep Iberyjski wyprzedzi skalą zachorowań Koreę. Kluczowe dla zachowania rynku wydają się przede wszystkim dane z pierwszego z państw, które pozwolą na wysnucie prognoz co do punktu przegięcia rozwoju koronawirusa w warunkach zbyt późno wprowadzonych działań zapobiegawczych. Dynamiki wzrostu w głównych gospodarkach europejskich są porównywalne (najgorszej wygląda Hiszpania), sugerując, że dane z Rzymu stanowią obecnie proxy sytuacji w Madrycie, Paryżu i Berlinie z około tygodniowym wyprzedzeniem. Pięć dni więcej w teorii ma Wielka Brytania, ale taka analiza jest niewiarygodna z uwagi na różnicę w podjętych działaniach.
Najważniejszym punktem dnia będzie dziś prawdopodobnie telekonferencja G7.