Czy zacięcie makroekonomiczne w branży zarządzających jest normą, czy może jest to rzadko spotykane, a samą makroekonomię pan traktuje raczej jako hobby?
U mnie jest to po części hobby, które jednak pozwala mi się lepiej poruszać w tym aspekcie. Jeśli zaś chodzi o branżę zarządzających, to każdy z zarządzających musi być ekonomistą, który będzie rozumiał procesy zachodzące w gospodarce, przewidywał i dzięki temu będzie potrafił jak najlepiej pozycjonować się na to, co wydarzy się w przyszłości.
To skoro jesteśmy już przy przewidywaniu, pomówmy trochę o tym, co teraz dzieje się na rynku i w gospodarce. Ostatni czas to m.in. mocny złoty szczególnie w stosunku do dolara i franka. To nasza waluta jest taka silna czy jesteśmy silni słabością innych?
Tego, co ostatnio działo się na franku czy dolarze, nie łączyłbym z ruchami na złotym. Gdy spojrzymy, jak złoty zachowywał się w stosunku do innych walut rynków wschodzących, to zauważymy, że nasza waluta jednak się osłabiała. Gdyby np. nie to, co działo się w polityce w lipcu, dziś para EUR/PLN byłaby bliżej poziomu 4,15, a nie 4,25. Bardziej więc czynniki globalne sprawiły, że złoty umacniał się do dolara i franka.
A myśli pan, że możemy dojść do tego poziomu 4,15 zł za jedno euro?
Jeszcze jakiś czas temu wydawało się, że jest to bardzo realne. Mówiło się bowiem, że fundamenty gospodarki wyglądają bardzo dobrze. Lipiec przyniósł jednak problemy na linii rząd–Komisja Europejska i inwestorzy zaczęli na to zwracać uwagę. Wydaje się więc, że o ile w średnim terminie złoty nadal ma potencjał do aprecjacji, tak teraz kryzys z Komisją Europejską nie został jeszcze zażegnany.