Po czwartkowym kiepskim, bo zakończonym pod kreską, debiucie Grupy Pracuj, piątkowe wejście na giełdę STS Holdingu wypadło bardzo udanie. Co prawda pierwsza transakcja została zawarta po 23 zł, a więc bez zmian wobec ceny z oferty, a w kolejnych minutach notowania rosły o 1 proc., za to już przed południem wzrost sięgał prawie 5 proc., co kontrastowało z dalszą przeceną papierów Grupy Pracuj.
Dobre nastroje utrzymały się do końca dnia, maksymalny wzrost sięgał 6,4 proc., do 24,46 zł.
Naturalny etap rozwoju
– STS jest firmą rodzinną i cały zespół traktujemy jak rodzinę, bez pracowników nie byłoby tego sukcesu, a ostatnie lata były jak przejażdżka kolejką górską – powiedział Mateusz Juroszek, prezes i główny akcjonariusz STS Holdingu. – Od czerwca do listopada udało nam się przeprowadzić firmę przez gigantyczną transformację w związku z zamiarem debiutu. Podczas ponad 100 spotkań z inwestorami pojawiało się jedno pytanie: po co giełda, skoro rozwijamy się i nie potrzebujemy na to pieniędzy. Wtedy zawsze cytowałem mojego ojca, który jest dla mnie wzorem: wszędzie na świecie największe przedsiębiorstwa są notowane na giełdzie i ja nie będę się z tym kłócił. STS to jeden z najlepszych brandów i biznesów w Polsce i uważam, że jego miejsce jest na GPW – dodał.
W komunikacie prezes podkreślił, że silny popyt na akcje świadczy o jakości biznesu i zarząd będzie się koncentrować na dalszym zwiększaniu wartości spółki dla akcjonariuszy. STS ma dalej dynamicznie rosnąć w Polsce, ale też zwiększać skalę i rozpoznawalność na rynkach międzynarodowych.
Skąd wzrost?
Po trzech kwartałach wartość przyjętych przez STS zakładów wynosiła 3,3 mld zł (tyle co w całym 2020 r.), co daje prawie 50 proc. w legalnym rynku. Analitycy szacują, że rynek będzie w kolejnych latach rósł o średnio 15 proc. rocznie. STS wypracowuje marżę EBITDA rzędu 40 proc. i płaci dywidendy – także zaliczkowe, więc dwa razy do roku.