Wszyscy ufali w omnipotencję banków centralnych i wierzyli w moc sprawczą rządów. Wzrost gospodarczy miał być silny, inflacja przejściowa, a pandemia stać się przeszłością. Dziś wiemy, że „wielkiej" normalizacji nie było, „wielka" rotacja skończyła się fiaskiem, za to spekulacja rozkwitła. Rządy wciąż nie radzą sobie z epidemią, ponownie stosując politykę lockdownu. Bankom centralnym inflacja wymknęła się spod kontroli, a inwestorzy kończą rok w zdecydowanie gorszych nastrojach niż w grudniu 2020 r., choć przy wyższych poziomach indeksu. Dziś trudniej niż przed rokiem budować jednoznaczną wizję 2022 r., a nerwowa końcowa roku jeszcze bardziej zaciemnia obraz.
Warszawska giełda jako wskaźnik wyprzedzający
Z nie do końca dla mnie jasnych powodów polska giełda (wraz z węgierską) stała się w ostatnich miesiącach doskonałym wskaźnikiem wyprzedzającym dla światowych rynków finansowych. Najpierw, ustanawiając na początku października nowy rekord WIG-u, wskazaliśmy Wall Street drogę zakończenia wrześniowej korekty. Był to wyczyn, który reszta świata skopiowała dopiero dwa tygodnie później. Następnie, po zawieszeniu flagi na szczycie (5 listopada), polska giełda weszła w trwającą do dziś korektę, której globalnym echem stała się rozpoczęta dwa tygodnie później silna przecena na wielu parkietach. Z tego właśnie powodu, choć światowe indeksy (od S&P 500 po DAX) dość szybko zaczęły odrabiać ostatnie straty, to stosunkowo słabe odreagowanie indeksu WIG może skłaniać do ostrożności. Czasami inwestycyjne peryferia pierwsze odczuwają skutki fal koniunktury napierających na globalne rynki.
Takie zjawisko było zresztą doskonale widoczne na rynku obligacji oraz przy okazji działań podejmowanych przez władze monetarne. Banki centrale rynków wschodzących już od miesięcy reagowały na wzbierającą presję inflacyjną, zacieśniając politykę pieniężną, czyli robiąc to, co zawsze w analogicznych warunkach. Rada Polityki Pieniężnej przez pewien czas była tu wyjątkiem, ale i ona skapitulowała w obliczu „niewidzialnej ręki rynku". Natomiast Fed (o ECB nie wspominając) do niedawna pozostawał głuchy na wszelkie dzwonki alarmowe. W końcu jednak nawet Jerome Powell ogłosił pod koniec listopada konieczność wysłania na emeryturę koncepcji przejściowej inflacji, uznając, że może ona stać się bardziej uciążliwym zjawiskiem (posługując się terminologią prezesa Glapińskiego). Inflacji, której ostatni odczyt w USA (6,8 proc. w listopadzie) był najwyższy od czterech dekad.