Sektor bankowy i banki centralne w głównych rolach

Po „jastrzębim” wystąpieniu Jerome Powella przed komisjami Senatu i Izby Reprezentantów wydawało się, że wyłącznie kwestia poziomu stóp procentowych jest w stanie rynki finansowe przestraszyć.

Publikacja: 23.03.2023 21:00

Piotr Kuczyński, analityk DI Xelion

Piotr Kuczyński, analityk DI Xelion

Foto: Fot. P. Guzik

Już tydzień później nastroje pogorszyły się jednak z całkiem innego powodu. Pojawił się problem SVB (Silicon Valley Bank), czyli banku, który obsługiwał 45 proc. amerykańskich start-upów. Potem doszedł kolejny bank, czyli Signature Bank. W końcu nabrzmiał problem Credit Suisse.

Bank SVB ostatecznie upadł w piątek, 10 marca. Powstał ciąg przyczynowo–skutkowy. Małe firmy przestraszone tym, że nadciąga spowolnienie gospodarcze, a może nawet recesja, rzuciły się po swoje depozyty, bo potrzebowały gotówki. Bank musiał sprzedawać kupione drogo obligacje (wtedy, kiedy rentowności były bliskie zeru), czym doprowadził do strat (około 2 mld USD). To zaś doprowadziło do jego upadku. W normalnej sytuacji bank przetrzymałby obligacje do dnia zapadalności, otrzymałby nominalną wartość, po której je kupował plus odsetki. Sytuacja jednak normalna nie była.

Sektor mniejszych banków w USA to 97 proc. liczby banków (4,5 tys.), a aktywa to 14 proc. całego sektora (około 3,5 biliona USD – naszego biliona, nie amerykańskiego). Duże banki amerykańskie nie były zagrożone, ale małe, lokalne banki mogły przeżyć „bank run” i chyba go częściowo przeżywały, bo duże banki odnotowały lawinowy napływ nowych klientów – wycofywali kapitały z małych banków i przenosili do tych „za dużych, żeby upaść”.

Wynikiem tych wydarzeń były spadki indeksów („when in doubt sell out”), przecena sektora bankowego, spadek rentowności obligacji oraz wzrost ceny złota. Działania regulatorów były natychmiastowe. FDIC (ubezpiecza depozyty do 250 tys. USD) i Fed w trakcie weekendu stworzyli warunki dla zabezpieczenia wyższych depozytów w dwóch zagrożonych bankach. Upadek SVB i Signature Bank pociągnął jednak wyzerowanie wartości ich akcji i obligacji.

Koalicja średnich banków w USA natychmiast wystąpiła z propozycją zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim depozytom (bez limitu) na okres dwóch lat. Zaczęto też mówić o zwiększeniu poziomu zabezpieczenia dla wszystkich banków – senator Elizabeth Warren mówiła o gwarancjach na poziomie 1 miliona dolarów. To na chwilę uspokoiło nastroje, chociaż rozbudziło też głosy niezadowolonych, bo rodziło coś, co Amerykanie nazywają „moral hazard” („pokusa nadużycia”).

Po amerykańskiej części tego kryzysu rozwinął się problem europejski – z Credit Suisse, bankiem szwajcarskim o aktywach cztery razy większych niż bank SVB. Odnotował on stratę w 2022 roku w wysokości około 8 mld dolarów i zarząd przyznał, że w poprzednich dwóch latach raporty finansowe zawierały „nieprawidłowości”. Główny akcjonariusz z Arabii Saudyjskiej odmówił dokapitalizowania banku. To oczywiście jeszcze bardziej przeceniało akcje banków zarówno w USA, jak i w Europie. Mocno taniały też akcje banków w Polsce, mimo że problemy amerykańskie i szwajcarskie naszym bankom praktycznie nie szkodziły – miały za to inne zagrożenia (kredyty frankowe, wakacje kredytowe, być może problem WIBOR-u).

Problem Credit Suisse został też rozwiązany podczas kolejnego weekendu – przejął go jego odwieczny rywal, czyli bank UBS. Tym razem akcjonariusze jakieś grosze dostali, ale najbardziej ryzykowne obligacje (Additional Tier 1) też zostały wyzerowane. Te dwa weekendy uspokoiły sektor bankowy i doprowadziły do wzrostów na giełdach akcji, a złoto zawróciło spod poziomu 2000 USD/oz.

Pomogła też, według mnie, decyzja Europejskiego Banku Centralnego, który w apogeum kryzysu nie wahał się z podjęciem decyzji o podniesieniu stóp procentowych o zapowiadane miesiąc wcześniej 50 pkt baz. (do 3,50 proc.). Taka decyzja, wsparta słowami Christine Lagarde, szefowej EBC, mówiącej o bezpieczeństwie banków w strefie euro, pokazywała, że EBC nie wystraszył się i nadal będzie walczył z inflacją.

Sytuacja banków amerykańskich była jednak inna, co szefowa EBC też podkreśliła. Tydzień później decyzję podejmował Federalny Komitet Otwartego Rynku (FOMC). Powstało więc pytanie o to, czy Fed, obawiając się o stan sektora bankowego (małych banków), spowolni lub nawet zatrzyma swoją krucjatę przeciwko inflacji. Analitycy Nomura twierdzili nawet, że FOMC obniży stopy o 25 pkt baz., Goldman Sachs uważał, że pozostawi bez zmian.

Większość w końcu doszła do wniosku, że stopy zostaną podniesione o 25 pkt baz. (tak, żeby nie pokazać, że Fed się boi), a nie o 50 pkt baz., co rynki wyceniały po wystąpieniu Powella przed komisjami Kongresu. Wielu liczyło też, że Powell podczas konferencji prasowej zasygnalizuje koniec cyklu podwyżek. Większość tym razem miała rację i stopy rzeczywiście wzrosły o 25 pkt baz. (do 4,75–5 proc.), a projekcja członków Fedu nadal (tak jak w grudniu) pokazywała stopy na poziomie 5,1 proc. w końcu roku. Komitet stwierdził, że sektor bankowy jest zdrowy i odporny, ale wydarzenia z nim związane będą miały negatywny, ale nieznany, wpływ na wzrost gospodarczy.

Szef Fedu podczas konferencji prasowej według mnie wcale nie brzmiał jak „gołąb”. Powiedział, że nie będzie cięcia stóp w tym roku, jeśli gospodarka będzie się zachowywała zgodnie z prognozami. To doprowadzało do gwałtownych zmian nastrojów na Wall Street. Dolar jednak tracił, a złoto drożało, co sygnalizowało, że rynki widzą bliski koniec podwyżek stóp. Tekst pisany był w dniu podjęcia decyzji przez FOMC, więc pełna reakcja rynków nie była jeszcze znana. Zazwyczaj zachowanie rynków następnego dnia jest bardziej wiarogodne.

Zwracam uwagę, że kryzys bankowy wystraszył inwestorów w bardzo niewielkim stopniu, a Nasdaq trzymał się ciągle blisko kluczowego poziomu 11 500 pkt. Poza tym Bloomberg informował o bilionach dolarów czekających z uderzeniem popytu na pierwszy sygnał zakończenia cyklu podwyżek stóp. To wszystko są bardzo „bycze” sygnały.

Czy to wszystko było tylko minikryzysem, któremu daleko do Wielkiego Kryzysu Finansowego z lat 2007–2009? Wydaje się, że tak właśnie jest, ale z ostrożności wspomnę, że dwa fundusze wielkiego banku inwestycyjnego Bear Stearns upadły latem 2007 roku (w październiku tego roku indeks S&P 500 ustanowił maksimum przedkryzysowe), a sama firma upadła i w marcu 2008 roku została przejęta przez J.P. Morgan Chase. Dużo czasu zabrało rynkom od momentu pierwszego sygnału do przejścia w fazę kryzysu. O tym trzeba pamiętać, spoglądając jednym okiem na amerykański sektor bankowy.

Felietony
Platformizacja usług finansowych: przyszłość branży w epoce AI
Felietony
Rentowności powinny spaść poniżej 5 proc.
Felietony
Nowa gigantomachia
Felietony
Czy hydrze inflacji odrośnie głowa?
Felietony
Informacja poufna powstająca etapami
Felietony
ETF-y na wznoszącej się fali