Na naszym rynku finansowym i w gospodarce sporo się ostatnio dzieje. Indeksy na warszawskim parkiecie radzą sobie, wbrew okolicznościom, całkiem nieźle. Rekordowo wysoka do niedawna rentowność obligacji skarbowych wróciła do w miarę przyzwoitego poziomu, przynajmniej w kontekście wciąż rekordowo wysokiej inflacji. Dynamiki wzrostu wiele krajów mogłoby nam pozazdrościć. Podobnie jest w przypadku stopy bezrobocia, choć przyczyny „dobrostanu” na tym polu wcale nie są tak optymistyczne, jak by się wydawało.
Wracając jednak do kwestii pieniądza i jego jakości, mam coraz większe powody do niepokoju, a moje liberalne poglądy ewoluują bardziej w kierunku interwencjonizmu. Litościwie pominę już kwestię parcelacji Lotosu między Węgry i Arabię Saudyjską, bo nie ma sensu strzępić języka nad tym, co już się dokonało i co będzie bardzo trudno ewentualnie odwrócić. Choć kocham Unię Europejską, to jednak dostrzegam, że to głównie dzięki niej najnowocześniejsza nasza rafineria została zdewastowana. Ale kto nam kazał przeć do takiego rozwiązania? „Sami” tego chcieliśmy.
Brnijmy jednak z tym kapitałem dalej. Najnowsze informacje są niezbyt optymistyczne. Transformacja energetyczna jest koniecznością, zarówno ze względów ekonomicznych, jak i klimatycznych. Po etapie konsolidacji elektrowni i kopalni węgla obecnie powoli następuje proces odwrotny. Narodowa Agencja, nie wiadomo z jakiego powodu nazywana Bezpieczeństwa Energetycznego, przejmie aktywa węglowe naszych wielkich koncernów energetycznych. Te ostatnie mają ogromne potrzeby finansowe, by choć trochę dostosować się do cywilizacyjnych wyzwań i wymogów. NABE powstaje w tempie porównywalnym z Centralnym Portem Komunikacyjnym. A inwestować trzeba. Międzynarodowe instytucje finansowe od pewnego czasu położyły szlaban na kredytowanie „brudnej” energii. A nasza Enea ma pilne potrzeby. Zaspokojone mają one zostać, a jakże, przez konsorcjum banków kontrolowanych przez państwo. Ale widocznie aż tyle kasy one nie mają, skoro doproszono do tego zacnego grona Bank of China (dla niepoznaki Bank of China Europe). Chińska wielopłaszczyznowa ekspansja na różnych kontynentach dla nikogo nie jest już tajemnicą. Inwestycje i pożyczki fruwają po całym świecie, aż wreszcie dotarły i do nas. Jedwabny szlak trochę spowolnił tempo rozwoju, ale jego budowa raczej nie zostanie zaniechana.
To nie koniec niekorzystnych informacji. Nie ma sensu drążyć tematu Krajowego Planu Odbudowy i wszystkich kwestii związanych zarówno z nim, jak i z głównym potencjalnym wciąż wątkiem kolejnej perspektywy finansowej, której uruchomienie także wiąże się z przestrzeganiem wymogów praworządności. To mętne meandry polityki krajowej i międzynarodowej. Znacznie bardziej niepokoją mnie decyzje inwestorów komercyjnych, choć także pozostających pod kontrolą niektórych państw, które trudno posądzać o polityczne motywacje. Od wielu lat korzystaliśmy nie tylko ze wsparcia tak zwanych funduszy norweskich, ale także z jednego z największych na świecie Rządowego Globalnego Funduszu Emerytalnego. Fundusz ten coraz bardziej „puchnie” od napływających do niego pieniędzy, choć pandemia i wojna w Ukrainie nieco uszczupliły jego aktywa. Niestety, zarządzający tym funduszem, w moim przekonaniu kierujący się jak najbardziej racjonalnymi przesłankami, podjęli decyzję o zmniejszeniu swojego zaangażowania w polskie aktywa. To decyzja tym bardziej racjonalna w kontekście tego, że polskie aktywa „w naturalny” sposób straciły sporo na wartości.
Nie chciałbym wikłać się w ideologiczne i geopolityczne meandry, ale mam wrażenie, że „dobry” norweski kapitał zaczyna być zastępowany podejrzewanym o złe intencje kapitałem chińskim, przeciw któremu „buntuje” się nawet Unia Europejska, oskarżana przez nasze władze o złe intencje względem naszego kraju.