Rynek finansowy trzeba ucywilizować

Rząd nie ustaje w próbach pomocy słabszym i poszkodowanym. Do określenia liczby różnego rodzaju tarcz nie wystarcza już palców obu rąk.

Publikacja: 03.05.2022 21:00

Roman Przasnyski analityk rynków finansowych

Roman Przasnyski analityk rynków finansowych

Foto: materiały prasowe

WIBOR jest niedobry, kredyty zbyt drogie, a oprocentowanie lokat zbyt niskie. Tak nie może być, trzeba wreszcie zrobić z tym porządek. Jeśli banki same tego nie zrobią, rząd weźmie je za twarz i ukróci wykorzystywanie klientów oraz osiąganie nadmiernych zysków.

Rząd nie ustaje w próbach pomocy słabszym i poszkodowanym. Do określenia liczby różnego rodzaju tarcz nie wystarcza już palców obu rąk. Ostatnio władza apeluje i ostrzega banki. Jeśli nie zaczniecie działać uczciwie i nie przestaniecie się karmić krwią niewinnych klientów, zrobimy z wami porządek i zaprowadzimy sprawiedliwość. Zlikwidujemy WIBOR, zapłacimy za was raty złodziejskich kredytów, a wam ustawowo nakażemy płacić uczciwe odsetki od depozytów miejscowej ludności. I kto to mówi, można by spytać. Premier, były prezes jednego z czołowych banków działających w Polsce, choć wcale nie polskiego. Można też przypuszczać, że wie o czym mówi.

Nie twierdzę, że banki nie mają sporo za uszami. Ale przecież to nie one wymyśliły WIBOR, który jest wyliczany według dość abstrakcyjnych zasad. I to nie one są winne, że ten WIBOR, od którego zależne jest oprocentowanie pewnie z 95 proc. kredytów, w krótkim czasie podskoczył z 0,25 do ponad 6 proc. Lista winnych jest może niezbyt długa, ale oczywista. Pandemia, globalny spekulacyjny kapitał i przywódca pewnego kraju na wschód od zachodu. Ale to banki zapłacą za to wszystko. Dodajmy, banki w większości już polskie, a nie tylko działające w Polsce. Jest oczywiste, że wynoszące 0,1 proc. oprocentowanie lokat rażąco odbiega od sięgającego prawie 13 proc. oprocentowania kredytów konsumpcyjnych i musi budzić opór. A oferowane jest przez największe banki kontrolowane przez państwo. Jest oczywiste, że opłaty i prowizje, jakich żądają także kontrolowane przez państwo banki, jest skandalicznie wysokie.

Opinie na temat zyskowności i efektywności działających w Polsce banków nie są już tak jednoznaczne, bo główne wskaźniki, takie jak ROA czy ROE, wcale już nie są tak atrakcyjne jak jeszcze do niedawna. Oczywiste za to jest, że banki, by mogły pełnić swoją rolę, muszą mieć odpowiednią bazę kapitałową i muszą być odporne na zawirowania i wstrząsy. Nie wystarczy, że od lat mają dużą tak zwaną nadpłynność finansową. W końcu to nie one ją sobie wytworzyły. Większość tych bankowo-finansowych parametrów jest wynikiem warunków rynkowych, choć częściowo są one determinowane także przez politykę gospodarczą i monetarną. No i rząd czuje się w obowiązku zrobić z tym porządek. Podejrzewam, że niewielu czytelników pamięta funkcjonujące w czasach wydawałoby się słusznie minionych rozwiązanie, zwane podatkiem od ponadnormatywnych wyników finansowych, zwane potocznie popiwkiem.

Okazuje się, że tego typu rozwiązania, z czasów uznanych za bezpowrotnie i słusznie minione, mogą mieć zastosowanie w obecnej, jak najbardziej słusznej rzeczywistości. Okazuje się również, że rząd, a w razie potrzeby organa słusznie wyłonione przez suwerena, mogą w jego imieniu określić wysokość oprocentowania lokat i kredytów, w oparciu o demokratyczną większością uchwalone algorytmy, a nie jakąś tam niewidzialną, a jednocześnie spekulacyjną rękę wolnego rynku. Może to zrobić rząd, Sejm, Komisja Nadzoru Finansowego, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów albo bank centralny, przy aprobacie każdego innego organu określającego, co jest prawomocne, a co nie.

Raz jeszcze podkreślam, że uważam, iż banki mają sporo za uszami, bo pamiętam wszystkie historie ze sprzedażą wiązaną produktów finansowych (cross-selling czy raczej misselling, czyli oferowanie klientom niedostosowanych do ich potrzeb produktów, często przynoszących im straty), opcjami walutowymi, polisolokatami z absurdalnymi opłatami likwidacyjnymi, trzyzdaniowymi zaświadczeniami pisanymi na zwykłym papierze, za które klient musi zapłacić kilkadziesiąt złotych (mnie się zdarzyło zapłacić za prostą informację od firmy leasingowej wchodzącej w skład grupy bankowej 500 zł). Ale nie oznacza to, że można za te uszy dowolnie tarmosić, bo to się może skończyć źle. Nie tylko dla tarmoszonego, ale także dla jego klientów oraz całej gospodarki. Przecena akcji banków na giełdzie, pogarszająca koniunkturę na całym rynku, jest przy tym wcale nie największym problemem.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek