Mamy dwie główne formuły powitań: dzień dobry i dobry wieczór. Uniwersalne, nadające się na każdą okazję. Nie różnicujemy pozdrowień, jak Anglicy lub Hiszpanie, na poranne i popołudniowe. Alternatywne formuły mogą budzić zastrzeżenia. Witam – brzmi oficjalnie. Cześć – brzmi właściwie, gdy siedmiolatek wita sześciolatka, ale wśród dorosłych to zwrot świadczący o poufałości, nieodpowiedni dla stosunków biznesowych. Wcale nie chodzi w nim zresztą o wyrażenie dla rozmówcy czci, raczej o zbędne skrócenie dystansu. Serwus – to zwrot stosowny między bliskimi, w biznesie niewłaściwy. Po łacinie servus to niewolnik, w przenośni – sługa. W dawnej polszczyźnie używano zwrotu „sługa uniżony". Do kobiet zwracano się, na powitanie i pożegnanie, słowami „całuję rączki", często z dodatkiem „pani dobrodziejce". Bawarczycy i Austriacy pozdrawiają się imieniem Boga: Grüss Gott! W wielu krajach mówi się „hallo".
Kto pierwszy?
Pozdrawianie ludzi nie kosztuje. Do niczego nie zobowiązuje. Niekoniecznie prowadzi do zawarcia znajomości. „Najlepszym sposobem na zawarcie znajomości z Angielką jest małżeństwo" – pisał Jan Dąbrowski w wojennych listach z Anglii. Niemniej rodzimi
Wyspiarze każdego, znanego choćby z widzenia, a w małych miejscowościach to już wszystkich, częstują swoim good morning lub, odpowiednio, good afternoon. Na etapie zażyłości deklamują: Good morning Mrs. Brown, what a lovely day it is!
Kto kogo pierwszy powinien pozdrowić? Można wyliczać: młodszy starszego, podwładny przełożonego, student wykładowcę, w przypadku równych rang – mężczyzna kobietę, lecz świat się nie zawali, gdy kontakt zainicjuje ten, kto pierwszy spostrzeże drugiego, czyli starszy młodszego itd. Na pozdrowienie należy grzecznie odpowiedzieć. W przedwojennej powieści (wówczas obcokrajowcy byli na Wyspach rzadkością)
Angielka mówi o kimś, kto jej pozdrowienie skwitował ledwie pomrukiem: „Zachował się okropnie. Jak przestępca. Albo nawet, nie daj Boże, cudzoziemiec".