Przedmiotem ówczesnej zadumy i obserwacji została klasyczna mieszanina cieczy z cząsteczkami, co przewrotnie należałoby przyrównać do rynku finansowego i notowanych tamże instrumentów. Z punktu widzenia fizyki powyższe środowiska i rządzące nimi zjawiska należałoby wrzucić do jednego worka ze złowieszczym napisem biohazard. Oznaczenie to z definicji ma odstraszać wszystkich śmiałków niemogących poskromić swojej ciekawości. Jak już bowiem raz się za to człowiek weźmie, to zostanie tym skażony na całe życie – zarówno w negatywnym jak i pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Wyżej wymieniona nauka ścisła – mimo swego uporządkowania – jest równie niewyjaśniona co reguły rynkowe decydujące o zachowaniu się cen akcji czy obligacji. I o tym będzie poniższy felieton, jednakże wcześniej należałoby poddać się retrospekcji i cofnąć się do czasu rewolty łódzkich włókniarzy.
W 1905 r. Albert Einstein równolegle z Marianem Smoluchowskim dokonali matematycznego opisu ruchu cząstek Browna nazwanych na cześć przyrodnika, który już w 1827 r. zauważył chaotycznie poruszające się elementy widoczne pod mikroskopem. Przez wiele dekad panowało przeświadczenie, że owe cząsteczki drgają same z siebie i to w nieprzewidywalny sposób, czyniąc tym samym ryzyko fizycznego nonsensu w postaci perpetuum mobile. Problem ten został rozwikłany matematycznie przez wyżej wymienionych Niemca i Polaka na początku XX wieku, z tym że o naszym rodaku raczej niewielu młodych inwestorów może cokolwiek wiedzieć, tych zaś z bardziej zaawansowanym PESEL-em, która kojarzy dokonania Smoluchowskiego, jest garstka. Polsko-niemiecka para uczonych równolegle doszła do wniosków (chociaż są źródła mówiące, że to właśnie rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego jako pierwszy dobiegł do mety), iż świat prawdopodobnie jest zbudowany z atomów. Wprawdzie to już Demokryt podczas jednego ze swoich seansów stworzył koncepcję małych ziarenek, z których zbudowane jest wszystko to, co nas otacza, to jednak dopiero ci dwaj panowie doświadczalnie i matematycznie przedstawili na to naukowe dowody.
Smoluchowski jednocześnie otworzył furtkę fizyce statystycznej, czyli nowej dziedzinie, która do dzisiaj odgrywa kluczową rolę w opisywaniu wielu zjawisk, zarówno tych fizycznych jak i finansowych. O ile jednak kilkanaście dekad temu został podany ogólny wzór na opisanie zachowania się chaotycznych cząstek Browna, o tyle dzisiaj wiadomo, że metody obserwacji, jakie mamy obecnie do dyspozycji, nie są jednak w stanie precyzyjnie opisać ruchu każdej z cząsteczek. Przez ostatnie 100 lat wciąż nie udało się dokładnie rozstrzygnąć dylematu zapoczątkowanego przez szkockiego biologa Roberta B. i na chwilę obecną jedyną pewną kwestią jest następująca sentencja: Wiem, że nic nie wiem. Podobnie jest z cenami instrumentów finansowych notowanych na giełdach i poza nimi. Dostępne moce przeliczeniowe komputerów rosną w zaskakującym tempie, algorytmy stają się coraz bardziej precyzyjne, boty zaczynają tworzyć własne boty, a i tak ceny akcji czy indeksów zaskakują swoim zachowaniem. Wykresy przedstawiające notowania walorów finansowych niewiele się różnią od ścieżki, po jakiej poruszają się cząsteczki Browna, i chociaż ilość dostępnych informacji potrzebnych do prognozowania hossy czy bessy powinna nam już wystarczać, to jednak i tak lwią część w obliczeniach stanowi probabilistyka.
Rachunek prawdopodobieństwa, jaki przedostał się za czasów Smoluchowskiego do świata fizyki, stanowi trzon świata finansów w XXI wieku. Czy zatem może być coś bardziej zwariowanego czy też toksycznego dla umysłów i portfeli inwestorów niż przypadkowość? Mogłoby wydawać się, że nie gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, kiedy to rozpoczął się proces zliczania głosów wyborczych w USA. Mianowicie w pierwszych dniach listopada rynki finansowe zostały wzburzone sprzecznymi informacjami odnośnie do tego, kto wygrał. Ceny akcji wystrzeliły na północ, bez względu na to czy były to technologiczne papiery, czy też z grona użyteczności publicznej. Benchmark MSCI Emerging Markets wspiął się na roczne maksima, eurodolar dostał dopalaczy, na Starym Kontynencie ceny small caps jak i blue chips przeganiały się w dziennych stopach zwrotu. Pojawił się podręcznikowy przykład Risk-On i nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że po drugiej stronie finansowej barykady aktywny pozostał risk-off. Ceny dziesięcioletnich obligacji obroniły długoterminowe wsparcie, trzydziestolatki odbiły się od linii hossy, łamiąc lokalne opory, ceny złota zaś, broniąc poziomu 1800 USD, wyłamały górne ograniczenie średnioterminowego trójkąta. Praktycznie każdy czuł się wygrany na rynkach finansowych, mimo że nieznany był jeszcze główny wygrany wyborów w USA. Algorytmy dokonywały transakcji, inwestorzy dolewali paliwa do wzrostu, zieleń zdominowała parkiety, prognozowanie dalszych trendów zaś nie różniło się niczym od rysowania krzywej, po której cząsteczki Browna rozpoczną swą kolejną podróż. Niestety, tego typu stan nie może trwać wiecznie, gdyż środowisko finansowe zostało wzburzone i jednoczesna aprecjacja zarówno S&P 500 oraz US30Y Bond wskazywała na aberrację, która powinna ustąpić miejsca trwałym trendom. A te z punktu widzenia kondycji walorów w bezpiecznej przystani nadal są korzystne dla obligatariuszy i ryzykowne dla akcjonariuszy. Nie można wykluczyć, że powoli kończy się korekta w USA mająca swoje początki w 2018 r. (S&P 500 od 32 miesięcy wciąż przebywa wewnątrz rozszerzającego się trójkąta korekcyjnego), jednakże, jak pokazuje cykl Bennera-Fibonacciego, to dołek powinien wypaść w 2021 r. Pojawia się zatem pytanie, czy zaczekać do przyszłego roku na ewentualny test tej koncepcji, czy może jednak już teraz przyłączyć się do pospolitego ruszenia byków z GPW?