Nierzadko powstają wątpliwości, kiedy rozpoczynają się lub kończą kadencje organów. Łata się wtedy sprawę postanowieniami statutu. Na przykład statut Ciechu głosi, iż „dla uniknięcia wątpliwości, w przypadku odwołania (lub w inny sposób wygaśnięcia mandatów) wszystkich członków rady nadzorczej, powołanie nowych członków rozpoczyna nową kadencję". Jeszcze trudniej przychodzi spółkom określenie, kiedy upływają kadencje ich organów. Wprawdzie należy je liczyć w pełnych latach obrotowych (w tym kierunku zmierza także aktualny projekt nowelizacji kodeksu spółek handlowych), ale niektórzy mącą, że może chodzić o lata kalendarzowe albo coś jeszcze innego. Przed laty głośna była sprawa, gdy rada nadzorcza Lotosu nie potrafiła ustalić, kiedy upływa jej kadencja. Z kolei zarząd Polskiego Towarzystwa Reasekuracyjnego nie był w stanie ustalić terminu wygaśnięcia swojej kadencji.
Spółkom niełatwo zrozumieć, że upływ kadencji organu automatycznie powoduje wygaśnięcie mandatów jego członków. Dlatego, kierując się swoiście pojmowaną ostrożnością, wszyscy członkowie zarządów i (zwłaszcza) rad nadzorczych zbiorowo składają rezygnacje „w związku z upływem kadencji". Bywały także przypadki, że „w związku z upływem kadencji" odwoływano pełny skład organu, by następną uchwałą powołać go na kolejną kadencję wspólną. Często odwoływano piastunów „w związku ze złożeniem rezygnacji". Zapewne właśnie z powodu nieopisanych trudności z ogarnięciem początku i końca kadencji spółki nie korzystają z dobrodziejstw kadencji kroczącej.
Potrzeba definiowania kadencji organów spółki bywa kwestionowana przez cynicznych obserwatorów rynku. Powiadają oni, że członkowie zarządów i rad nadzorczych nie są pewni dnia ani godziny, wszak mogą zostać – i często bywają! – odwołani znienacka, bez względu na bieg kadencji. Zaiste, pełnią oni posługę w drzwiach obrotowych, przez które wchodzi się do zarządu lub rady, by pokręcić się i rychło wyjść. Niedawno dokonałem hurtowego przeglądu raportów kilkudziesięciu spółek notowanych na GPW na temat stosowania dobrych praktyk. Uderzyło mnie, że do zmian w składach organów wielu spółek dochodziło w ciągu roku po kilkakroć. Raporty skrupulatnie zestawiały skład zarządu i rady nadzorczej po każdej z owych zmian, a takie zestawienie zajmowało i po kilka stron.
Klasycznym przykładem niezrozumienia konsekwencji upływu kadencji jest powtarzające się w statutach niezliczonych spółek notowanych postanowienie, iż pierwsze posiedzenie nowo obranej rady nadzorczej zwołuje przewodniczący rady poprzedniej kadencji i przewodniczy obradom do chwili wyboru nowego przewodniczącego. Rzecz w tym, że z upływem kadencji taką powinność trudno wyegzekwować od byłego przewodniczącego, który nie został wybrany do składu rady. Po cóż mnożyć przepisy, które mogą okazać się niewykonalne?
Prawo nie ogranicza liczby kadencji, jakie może odsłużyć w organie spółki jej piastun. Rekordziści zasiadają w radach dłużej, niż Mieczysław Fogg śpiewał. Na tym tle warto przypomnieć nauczanie społeczne ówczesnego ministra Skarbu Państwa Emila Wąsacza: „Uważam, że cztery lata dla członka rady nadzorczej to maksymalny czas pracy. Mówiąc żartem, jest jak wikary na parafii – popracuje i zmienia otoczenie. Dzięki temu może wykorzystać stare doświadczenia w nowym miejscu". Limitowanie posługi w zarządach lub radach nadzorczych byłoby fatalnym rozwiązaniem. Zresztą sam Emil Wąsacz, odkąd objął prezesurę Stalexportu, nie jest już mobilny jak wikary.
WWW.ANDRZEJNARTOWSKI.PL