Inflacja przybiera na sile praktycznie we wszystkich rejonach świata. Z ważnych obszarów niskie odczyty CPI notują obecnie jedynie Chiny, gdzie nie występują problemy z łańcuchami dostaw, a gospodarka jest w fazie – będącego pod pełną kontrolą władz – spowolnienia. Poza Państwem Środka większość krajów zmaga się z rosnącymi wskaźnikami inflacji, a piewcy wizji o tymczasowym jej charakterze zostają z coraz mniejszą liczbą argumentów. Wysoka dynamika cen pozostanie z nami co najmniej do 2023 r. W konsekwencji będziemy mieli do czynienia z wyraźnie wyższymi nominalnymi stopami procentowymi, które z czasem pogorszą nastroje, osłabią popyt konsumpcyjny, schłodzą rynek nieruchomości, inwestycje, co finalnie obniży wzrost gospodarczy.
Scenariusze rozwoju wydarzeń w światowej gospodarce podobne do tych z lat 70. ubiegłego wieku, gdy inflacja rośnie i utrzymuje się na uporczywie wysokim poziomie, a jednocześnie PKB zwalnia do bardzo niskich wartości (stagflacja), kreśli na najbliższą przyszłość coraz więcej ekonomistów. Myślę, że tego – przynajmniej w perspektywie najbliższych dwóch–trzech lat – powinniśmy uniknąć. Obawiam się jednak, że światowa gospodarka najlepsze ma już za sobą, a świetnie wyniki wzrostu PKB w 2021 r. nie zostaną szybko poprawione. I mam na myśli oczywiście nie tylko suche odczyty ostro podbite niską bazą roku 2020, ale także te oczyszczone z takich efektów statystycznych. Czeka nas hamowanie. Może jeszcze nie w perspektywie dwóch–trzech kwartałów, ale globalna aktywność po 2022 r. nie zapowiada się optymistycznie.
Wszystko właśnie przez inflację, która (nie tylko w Polsce czy USA) pozostanie wysoka jeszcze wiele miesięcy. Z czasem stanie się dla gospodarki poważnym obciążeniem o sile większej niż przeciwnie skierowany wektor jej oddziaływania w początkowych fazach procesu, gdy umiarkowany wzrost cen był/jest czynnikiem napędzającym koniunkturę. Cykle są w tej kwestii nieubłagane. Wydaje się, że jakkolwiek by się starali, wysokimi stopami procentowymi bankierzy centralni zduszą aktywność przypuszczalnie bardziej, niż gdyby ustalał je wyłącznie rynek.
Taka jest natura tego procesu. A najlepszym dowodem na jego niezmienność, mimo wielu ekonomicznych paradygmatów, które upadły w ostatnich latach, jest choćby zachowanie naszej Rady Polityki Pieniężnej. Jeszcze kilka miesięcy temu daleka od rozważań na temat podwyżek stóp, z prezesem stojącym twardo na stanowisku, że w Polsce nie wzrosną one przed końcem kadencji Rady (I kwartał 2022 r.), RPP ulega presji bieżących odczytów CPI, innych banków centralnych z regionu oraz słabemu złotemu i podnosi stopy wcześniej, niż ktokolwiek się spodziewał, w skali niewidzianej od 15 lat (2004 r.). I choć część przedstawicieli RPP oraz sam prezes Glapiński zarzekają się, że to na jakiś czas koniec zacieśniania, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że cykl będzie kontynuowany. I to w szybkim tempie, bo rynek widzi główną stopę powyżej 2 proc. na koniec 2022 r.
Nie twierdzę, że gdyby stopy były ustalane wyłącznie przez rynek, cyklów ekspansja–recesja by nie było. Bynajmniej. Uważam jednak niezmiennie, że istnienie banków centralnych nasila, a nie łagodzi, ich przebieg. Ich (banków) rola sprowadzić się powinna do emisji pieniądza i pożyczkodawcy ostatniej instancji. To jednak mrzonki i w sumie mało istotna dygresja.