Rezerwa Federalna na lipcowym posiedzeniu zgodnie z oczekiwaniami podniosła stopy procentowe o 0,25 proc. Deklaracje Jerome’a Powella dotyczące przyszłych ruchów nie przyniosły wyraźnych wskazówek w kwestii dalszych posunięć. Stwierdził on jedynie, że decyzje będą zależne od napływających danych. Zwracał uwagę z jednej strony na pozytywne tendencje w gospodarce i na rynku pracy, z drugiej zaś na wciąż wysoką inflację, szczególnie w ujęciu bazowym.
Z jednej strony lepszy niż się spodziewano odczyt inflacji w Stanach Zjednoczonych w czerwcu zmniejsza presję na zacieśnianie polityki monetarnej. Z drugiej zaś amerykańska gospodarka ma się całkiem nieźle, a przynajmniej nie wygląda na to, by groziła jej recesja, choć jest w tej kwestii doza niepewności. W każdym razie Międzynarodowy Fundusz Walutowy w najnowszym raporcie podwyższył prognozę wzrostu PKB Stanów Zjednoczonych na 2023 r. z 1,6 do 1,8 proc., ale na przyszły rok obniżył ją z 1,1 do 1 proc. Jednocześnie nie jest pewne, że inflacja będzie nadal się obniżać. Amerykańskie władze monetarne mają więc trudny orzech do zgryzienia, co może oznaczać, że ich posunięcia mogą być coraz bardziej ostrożne, a także mniej przewidywalne.
Większy problem ma Europejski Bank Centralny, którego deklarowana i faktyczna determinacja w duszeniu niesłabnącej wciąż inflacji zderza się z bardzo słabymi danymi i prognozami makroekonomicznymi. MFW spodziewa się spadku PKB naszego zachodniego sąsiada o 0,3 proc., a nie o 0,1 proc., jak szacował wcześniej, za to zdaniem MFW niemiecki PKB ma wzrosnąć w przyszłym roku o 1,3 proc., czyli mocniej niż 1,1 proc. prognozowane w poprzednim raporcie. Zestawienie tych informacji może upoważniać do formułowania tezy, że Fed może być bardzo blisko końca cyklu zaostrzania swej polityki, zaś EBC może nadal kontynuować zaostrzanie warunków monetarnych, choć względna słabość niemieckiej gospodarki jest jednak bardzo prawdopodobna. Wynik tej monetarnej „licytacji” dwóch najważniejszych banków centralnych będzie mieć oczywiście zasadniczy wpływ na kondycję dolara, a w dalszej konsekwencji – na sytuację na giełdach, w tym w szczególności na rynkach wschodzących. Coraz bardziej ciekawie robi się w Chinach. Tempo wzrostu gospodarczego jest tam bardzo słabe, ale MFW nie obniża swych prognoz. Chiński PKB ma w tym roku wzrosnąć o 5,2 proc., a w przyszłym – o 4,5 proc. Co więcej, chińskie władze, które mimo ciężkich covidowych doświadczeń do niedawna zdawały się nie być skłonne ani do monetarnej stymulacji, ani do powrotu do stymulowania inwestycji, sygnalizują możliwość zwrotu w obu tych obszarach. Konkretów na razie brak, ale symptomatyczna może być deklaracja wsparcia dla Evergrade, największego chińskiego dewelopera i największego dłużnika na świecie. Firma ogłosiła niedawno, że w ciągu ostatnich dwóch lat „wypracowała” 81 mld dolarów strat, a jej niespłacone zobowiązania wynoszą 340 mld dolarów, co stanowi prawie 2 proc. chińskiego PKB.
Reakcje Wall Street po posiedzeniu Fedu były bardzo umiarkowane. S&P 500 i Nasdaq Composite symbolicznie zniżkowały, a Dow Jones rósł o 0,2 proc. Średnia przemysłowa w skali trzech pierwszych sesji zwyżkowała o 0,8 proc., dochodząc do poziomu najwyższego od kwietnia ubiegłego roku. Niewiele jej ustępowały rosnące do środy po 0,7 proc. S&P 500 i Nasdaq Composite. Nieznacznie osłabił się dolar, a rentowność amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych zeszła do 3,87 proc., a więc tu ruch także był niewielki.
Roman Przasnyski analityk rynków finansowych