Część komentatorów wyraża przekonanie, że kraje takie jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania znalazły się w pułapce. Rezygnacja z walut narodowych zabrała im możliwość poprawy konkurencyjności przy użyciu narzędzi polityki kursowej (dewaluacja), a jedyna dostępna droga to głębokie dostosowania w sferze realnej.
[b]Dewaluacja to nie panaceum[/b]
Z drugiej strony można przypuszczać, że gdyby nie wspólna waluta oraz efekt aureoli wynikający z obecności w strefie euro, grecka tragedia nastąpiłaby znacznie wcześniej. I prawdopodobnie miałaby co najmniej dwie odsłony: kryzys walutowy i kryzys długu. Ucieczka kapitału doprowadziłaby nie tylko do problemów z finansowaniem, ale także wywierałaby presję na krajową walutę. Zadłużenie zagraniczne wzrosłoby skokowo, stopy procentowe poszybowałyby w górę, a proces dostosowawczy mógłby okazać się równie bolesny jak w sytuacji obecnej (wystarczy przywołać doświadczenia kryzysów walutowych w Azji).
Dewaluacja nie byłaby panaceum na głębokie problemy strukturalne, które leżą u źródła greckiego kryzysu. Rynki pracy i produktów charakteryzują się znaczną sztywnością. Dynamicznie rosnące w ostatnich latach jednostkowe koszty pracy z jednej strony wpłynęły na pogorszenie konkurencyjności gospodarki, z drugiej zaś sprzyjają rozwojowi szarej strefy. Deficyt na rachunku obrotów bieżących osiągnął niepokojące rozmiary. Finanse publiczne są w opłakanym stanie. Rozziew pomiędzy dochodami a wydatkami przekroczył w zeszłym roku 12 proc. produktu krajowego brutto. Dług publiczny jest najwyższy w Unii Europejskiej (powyżej 110 proc. PKB). Z kolei poziom oszczędności krajowych jest bardzo niski (jedna trzecia średniej dla strefy euro).
[b]Zabrakło bodźców do reform[/b]