Pod koniec 2019 r. stawiano jeszcze na przemysłowe odrodzenie. Dziś wszyscy analitycy szukają w alfabecie odpowiedniej litery do zdefiniowania trajektorii przebiegu i wychodzenia z gospodarczej zapaści, zaczynając od litery L, a kończąc na Z. Inspiracji szukać można nawet w kształcie znanym z logo butów Nike, czyli swoosh.
Siła spółek technologicznych
Zaraz po zaliczeniu najgorszego od 1987 roku kwartału (i najgorszego pierwszego kwartału w dziejach) indeks S&P 500, rosnąc w kwietniu o prawie 13 proc., zdołał zanotować najlepszy miesiąc od... 1987 roku. Klasą samą dla siebie okazały się spółki technologiczne i reprezentujący je indeks Nasdaq 100, który do 11 maja zdołał odrobić 80 proc. wcześniejszych strat i wyjść na solidny (6 proc.) plus, licząc od początku roku. Trudno się zresztą dziwić, skoro w tym roku „na plusie" jest pięć największych spółek indeksu mających w nim ponad 45-proc. udział. Microsoft, Apple, Amazon, Facebook i Alphabet ugruntowały tym samym pozycję największych na świecie firm pod względem wartości rynkowej. Najwyraźniej trwająca 11 lat hossa na Wall Street, której firmy te były twarzami, nie zamierza tak łatwo się poddać. Szczególnie z tak dziwnego powodu, jak pandemia wywołana przez cząstki nieożywionej materii tak małe, że potrzeba było technologicznej innowacji w postaci mikroskopu elektronowego, żeby je dostrzec.
Silne odbicie widoczne było wyraźnie w różnych segmentach branży technologicznej, jednak w pozostałych sektorach odreagowanie było zdecydowanie skromniejsze. Wymienionych wyżej pięć spółek urosło w tym roku (do końca kwietnia) o średnio 10 proc., podczas gdy akcje reszty firm z indeksu S&P 500 pozostawały znacząco (13 proc.) poniżej poziomu z końca ubiegłego roku. Choć odrobienie 62-proc. spadków przez ten główny amerykański indeks szerokiego rynku akcji jest dokonaniem imponującym, to koncentracja rynkowej siły w spółkach technologicznych (plus biotechnologicznych, z branży ochrony zdrowia) może budzić wątpliwości co do trwałości rozpoczętego w drugiej połowie marca odbicia. Ostatecznie to nie Wall Street (finansowe odzwierciedlenie gospodarki) zdecyduje o losie Main Street (realnej gospodarki), ale to raczej kształt wychodzenia gospodarczej zapaści przełoży się na to, czy ostatni pokaz siły amerykańskich indeksów będzie można określić jako prorocze dyskontowanie przyszłości, czy raczej jako niczym niepoparty przejaw optymizmu inwestorów.
Na razie rośnie rozdźwięk między zachowaniem rynków akcji a danymi napływającymi z gospodarek na całym świecie. Spadek amerykańskiego PKB w pierwszym kwartale w relacji do ostatniego kwartału ubiegłego roku wyniósł prawie 5 proc. w ujęciu rocznym (choć zgodnie z naszym sposobem prezentowania danych – rok do roku – odnotowano wzrost o 0,3 proc., co już nie wygląda tak tragicznie), czego nie doświadczono od recesji z lat 2008–2009. Problem w tym, że częściowe zamknięcie gospodarki w USA objęło jedynie dwa ostatnie tygodnie pierwszego kwartału. Prawdziwy dramat będzie widoczny dopiero w drugim kwartale. Dziś można szacować, że spadek PKB (kwartalnie w ujęciu rocznym) sięgnie około rekordowych 30 proc. (według naszego podejścia będzie to rekordowe prawie 8 proc. spadku).