10 lat globalnej hossy to triumf amerykańskich akcji...

Dokładnie dziesięć lat temu rodzimy WIG ustanowił dno bessy związanej z globalnym kryzysem finansowym. Indeks od tego czasu urósł o 180 proc. Ale i tak bezapelacyjnym zwycięzcą okazały się amerykańskie akcje, dając zarobić ponad... 350 proc. Przegranym okazało się natomiast złoto. Niekoniecznie warto jednak poddać się pokusie wypełnienia akcjami z USA portfela inwestycyjnego. Pokazujemy dlaczego.

Publikacja: 16.02.2019 10:00

10 lat globalnej hossy to triumf amerykańskich akcji...

Foto: Bloomberg

Niemal dokładnie dziesięć lat temu WIG ustanowił twarde dno pamiętnej drastycznej bessy, której kulminacyjnym etapem był globalny kryzys finansowy. 17 lutego 2009 r. indeks odnotował dołek w cenach zamknięcia (21 274,3 pkt), dzień później – w trakcie sesji (20 370,3 pkt – ponad 4 proc. poniżej poprzedniego zamknięcia, co pokazuje z jaką zmiennością mieli wtedy do czynienia inwestorzy).

Rys. 1. Amerykańskie akcje bezapelacyjnie zatriumfowały w ciągu dziesięciu lat od dołka globalnej be

Rys. 1. Amerykańskie akcje bezapelacyjnie zatriumfowały w ciągu dziesięciu lat od dołka globalnej bessy

GG Parkiet

Okrągła, dziesiąta, rocznica końca wielkiej bessy i początku globalnej hossy (z tym zastrzeżeniem, że poszczególne indeksy dołki ustanowiły w różnych terminach – np. amerykański S&P 500 dopiero 6–9 marca) z natury zmusza do pewnych refleksji.

Bezapelacyjny zwycięzca

Popatrzmy na sprawę przez pryzmat stóp zwrotu z wybranych ryzykownych aktywów. Na wykresie zestawiliśmy zmiany różnych indeksów giełdowych (wszystkie w wersjach Total Return – czyli z uwzględnieniem reinwestycji dywidend) oraz cen złota.

Rys. 2. Ostatnie dziesięć lat najbardziej przypomina lata 90., po których ranking stóp zwrotu uległ

Rys. 2. Ostatnie dziesięć lat najbardziej przypomina lata 90., po których ranking stóp zwrotu uległ odwróceniu o 180 stopni!

GG Parkiet

Rzut oka na wykres szybko pozwala wyłonić te aktywa, które zatriumfowały w ciągu ostatnich dziesięciu lat – bezapelacyjny zwycięzca to amerykańskie akcje. Od końca lutego 2009 r. indeks S&P 500 (TR) urósł o... ponad 350 proc. (!), co daje rewelacyjne ponad 16 proc. zysku w skali roku. I co ważne, te zyski były w miarę równomiernie rozłożone w czasie (może z wyjątkiem bardzo dynamicznego odreagowania w początkowym etapie hossy w 2009 r.).

Pozostałe wybrane przez nas indeksy giełdowe wypadają w tym porównaniu wyraźnie słabiej i – co ciekawe – ich wyniki plasują się w zadziwiająco wąskim przedziale (ok. 170–190 proc.). W którymś momencie WIG, MSCI Emerging Markets czy też niemiecki DAX przestały nadążać za amerykańskim benchmarkiem. Największe zaległości pojawiły się w latach 2014–2015 oraz w ub.r. W odróżnieniu od amerykańskich akcji inne rynki nie przeżyły jednostajnej hossy, lecz liczne wzloty i upadki. Dobrze o tym wiedzą również polscy inwestorzy.

Ale i tak zdecydowanie najsłabiej w całym badanym okresie wypadło złoto, które także zaliczyć można do ryzykownych aktywów, choć niemających wyraźnej korelacji z akcjami. O ile jeszcze w pierwszych latach cena szlachetnego metalu tak jak indeksy giełdowe poszybowała w górę, o tyle począwszy od 2013 r. złoto zdecydowanie rozczarowywało. Efekt jest taki, że stopa zwrotu liczona od początku globalnej hossy wygląda skromnie w porównaniu z akcjami.

W tym punkcie dochodzimy do arcyważnego zagadnienia. Czy stopy zwrotu z ostatnich dziesięciu lat można w prosty sposób przyjąć za prognozę na kolejną dziesięciolatkę? Czyli czy za dziesięć lat z dużym prawdopodobieństwem znów będzie można napisać, że amerykańskie akcje pozostawiły w tyle inne rynki, a jednocześnie najgorzej wypadły tradycyjne fizyczne aktywa, takie jak złoto?

Naszym zdaniem nie. To, że Wall Street była od 2009 r. najmocniejszym rynkiem, wcale nie przesądza niczego na dłuższą metę. Aby się przekonać o tym, że poszczególne wieloletnie okresy mogą wyglądać zupełnie odmiennie, sięgnijmy jeszcze dalej w przeszłość.

Najpierw przenieśmy się w czasie do roku 1999. Podobnie jak obecnie amerykańskie akcje miały za sobą doskonałą wieloletnią passę. W okresie luty 1989–luty 1999 (zachowując konwencję porównawczą) indeks S&P 500 przyniósł stopę zwrotu na poziomie prawie 460 proc. z uwzględnieniem dywidend. Zdeklasował inne rynki, w szczególności wschodzące, które zaliczając liczne wzloty i upadki, wypracowały nieco ponad 160 proc. zysku. I podobnie jak teraz stawkę zamykało złoto, odnotowując rezultat nawet jeszcze gorszy (-26 proc. przez dziesięć lat).

Niezbędna dywersyfikacja

Inwestor na początku 1999 r. odczuwał z natury dużą pokusę, by rezultaty z ostatniej dziesięciolatki prosto aproksymować na kolejny wieloletni okres. Czyli... napełnić portfel amerykańskimi akcjami w przekonaniu o ich wyższości. Tak jak obecnie spółki w USA kusiły pod wieloma względami, były niezaprzeczalnymi liderami boomu technologicznego. Moda na dotcom narodziła się i największe rozmiary osiągnęła właśnie za oceanem.

I teraz najważniejsze. Co stało się w kolejnych dziesięciu latach (luty 1999–luty 2009)? No cóż, teza o wyższości amerykańskich akcji mogła przynieść dość opłakane rezultaty dla portfela inwestycyjnego. S&P 500 przyniósł... stratę (-29 proc.). A tymczasem rynki wschodzące w tym samym okresie dały zarobić przeszło 116 proc. (i to mimo dotkliwej bessy 2008/2009!), a złoto... ponad 220 proc.

Jak więc widać, poszczególne dekadowe okresy inwestycyjne potrafiły się od siebie zdecydowanie różnić. Skoro obecna sytuacja przypomina w niemałym stopniu tę z lat 90., to można by dojść do konkluzji, że kolejna dziesięciolatka powinna raczej przypominać układ stóp zwrotu z lat 1999–2009. To podobieństwo widać również, jeśli chodzi o wyceny. Amerykańskie akcje pozostają zdecydowanie najdroższe, szczególnie w porównaniu z rynkami wschodzącymi – dokładnie tak samo było pod koniec lat 90.

Jakie są praktyczne konkluzje? Z pewnością te porównania nie uzasadniają bezkrytycznego wypełniania portfela amerykańskimi akcjami. Dużo bardziej uzasadniony z punktu widzenia analizy wydaje się zdywersyfikowany portfel inwestycyjny, obejmujący także te aktywa, które w ostatnich dziesięciu latach nie radziły sobie najlepiej.

Argument za dywersyfikacją

Argumentem za dywersyfikacją części akcyjnej portfela pomiędzy różne obszary geograficzne może być prosty, zaobserwowany przez nas fakt. Chociaż zdarzały się dziesięcioletnie okresy, w których straty przynosiły akcje np. amerykańskie (inwestycje dokonane od listopada 1998 do października 2000 r.) albo z rynków wschodzących, to jeszcze nigdy nie zdarzyło się (przynajmniej od początku historii indeksu MSCI EM sięgającej końcówki lat 80.), by oba te rynki miały nieudane dziesięć lat jednocześnie.

10-letnia hossa, a może raczej trzy minihossy i trzy minibessy?

Jeśli zastosować popularne kryterium, według którego hossa to okres między kolejnymi co najmniej 20-proc. spadkami indeksu giełdowego, to na Wall Street zdefiniowana w ten sposób 10-letnia hossa ma prawo wydawać się już mocno podstarzała. Ale zastosowanie tego samego kryterium w odniesieniu do GPW daje zgoła odmienne rezultaty. Nie da się według niego powiedzieć, że WIG jest w hossie od 2009 roku, bo po drodze zdarzyły się już w zasadzie trzy (!) bessy rozumiane jako spadek o co najmniej 20 proc. (2011, 2015/2016, 2018). Można ewentualnie nagiąć tradycyjne kryterium i dopasować je do realiów rodzimego rynku, bessę definiując jako co najmniej 30-proc. spadek. Wtedy okazuje się, że hossa faktycznie trwa od 2009 roku i jest rekordowo długa (ale nie rekordowo silna – najsilniejsza była ta z lat 2002–2007). No cóż, jak widać, popularne „szufladkowanie" ruchów na rynku jako hossa/bessa bywa naprawdę kłopotliwe i pytanie, czy jest w ogóle użyteczne w praktyce...

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych