– Polska może się podejmować kolejnych wysiłków w zmianie systemu energetycznego, zmniejszaniu emisji, ale musimy mieć za to odpowiednią rekompensatę – takim oświadczeniem rozpoczął swój udział w szczycie COP25 premier Mateusz Morawiecki.
– Jest jasne dla wszystkich, że Polska ma swoje cele do osiągnięcia, że koszt transformacji musi być sprawiedliwie rozłożony i nasze postulaty muszą również być wypełnione, żebyśmy mogli mówić o kolejnych redukcyjnych celach, jeśli chodzi o emisje CO2. Mamy swój bardzo trudny, charakterystyczny tylko dla Polski, ze względu na naszą zależność od węgla, punkt startu i ten punkt startu musi być uwzględniony – uzupełniał.
W cieniu Zielonego Ładu
– Jeszcze jako minister rozwoju i finansów podczas spotkań o bardziej merytorycznym niż politycznym charakterze, premier Morawiecki krytykował postawę „wyciskania brukselki" – mówi „Parkietowi" Michał Hetmański, ekspert ośrodka Instrat. – Dziś wydaje się, że polski rząd do neutralności klimatycznej podchodzi, właśnie ją stosując: jak się to nie opłaci, to nie zagłosujemy za nią. Pytanie, czy to zmiana przekonania, czy raczej nacisk strony społecznej sprawił, że nie zgadzamy się na projekt oznaczający de facto wyrok śmierci na krajowe wydobycie i spalanie węgla – kwituje.
Odpowiedź może tkwić w kalendarzu. Wraz z początkiem grudnia stery unijnej polityki klimatycznej przejęła ekipa Fransa Timmermansa. 11 grudnia ma ona przedstawić projekt Europejskiego Zielonego Ładu, a dzień później zaczyna się dwudniowy szczyt Rady Europejskiej, który ma przesądzić o kursie polityki klimatycznej.
Szkopuł w tym, że strategia „zrobimy tyle, za ile Unia nam zapłaci" wydaje się być wszystkim, co rząd w Warszawie ma do powiedzenia Brukseli w nadchodzących tygodniach. Eksperci już od kilku miesięcy sygnalizowali, że Polska nie przygotowała na obrady dotyczące klimatu nic ponad to, co przedstawiała przez ostatnie kilkanaście miesięcy.